HFM

artykulylista3

 

Artyści jednego przeboju – edycja polska, cz. 1

068 073 Hifi 09 2023 011Po cyklu artykułów o artystach jednego przeboju na świecie przyjrzymy się naszemu podwórku. Jak nietrudno się domyślić, w Polsce to zjawisko także występuje. Co więcej, można wyodrębnić sporo takich przypadków. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale jeden przebój czasem zmienia wszystko.

 
 Kiedy szołbiznes stracił niewinność, zatarła się granica pomiędzy autentycznym hitem, którego słuchacze chcieli słuchać i który później pamiętali, a lansowanym do upadłego singlem. Jedynie historia może zweryfikować, czy ktoś swego czasu posmarował, a słuchacze tego nie łyknęli, czy coś wymknęło się spod kontroli i pozostało z nami na dłużej. Przed Państwem edycja polska, ale na moich subiektywnych zasadach. Odpuszczamy sobie zatem: Norbiego, Just 5, Gabriela Fleszara, L.O. 27 i wielu innych. Nawet jeżeli sprytnie byłoby się do nich odwołać, stanowiłoby to pójście na łatwiznę.

 


060 061 Hifi 11 2023 001

Turbo
Dorosłe dzieci
z płyty pod tym samym tytułem (1983)
 
Jak to Turbo?! Przecież to świetny zespół, który nagrał wiele płyt i miał w składzie wspaniałych muzyków, z powszechnie znanym i szanowanym wokalistą Grzegorzem Kupczykiem na czele. Tak? No to wymieńcie więcej niż jeden przebój tej grupy. W stacjach radiowych raczej nie usłyszycie takich utworów, jak „Pozorne życie”, „Żołnierz fortuny”, „Kometa Halleya” czy „Kawaleria szatana”. Za to „Dorosłe dzieci” i owszem.
Wkurzał mnie ten utwór, kiedy w latach 90. byłem nastolatkiem. Kompozycja również miała wówczas naście lat. Myślałem, że zawsze można mieć pretensje do starszych pokoleń o to, że coś schrzaniły. To jednak nic nie daje. Tutaj Turbo miało pretensje do komuny, która urządziła mu świat w sposób niezwykle nieudolny. Dziś nie lubię zwalać winy na kogoś, ale myślę sobie, że świat, który tworzymy obecnie, zostawimy komuś w spadku.
W roku 1983 nie było u nas najciekawiej. Jaruzelski sztucznie przedłużał PRL, a stan wojenny został zniesiony dopiero 22 lipca. Choć „Dziennik telewizyjny” zapewniał, że jest wspaniale, groźba wojny jądrowej wisiała w powietrzu. Utwór „Dorosłe dzieci” brzmiał w tej sytuacji bardzo dobitnie. Przepełniała go umiarkowana frustracja. Nie mamy tu do czynienia z punkową furią, bardziej z litanią uzasadnionych pretensji. Przy czym należy zaznaczyć, że określenie „litania” nie zostało użyte na wyrost. Utwór ma bowiem modlitewny rytm:
Nauczyli nas regułek i dat,
nawbijali nam mądrości do łba,
powtarzali, co nam wolno, co nie,
przekonali, co jest dobre, co złe.
Odmierzyli jedną miarą nasz dzień,
wyznaczyli czas na pracę i sen.
Nie zostało pominięte już nic,
tylko jakoś wciąż nie wiemy, jak żyć.
Łatwo zauważyć często stosowany podział „my-oni”. Aluzje, które mogłyby zostać odebrane jako ogólna pretensja do starszego pokolenia, są czytelnie antyustrojowe. W końcowej fazie utworu pojawia się aksamitna zapowiedź buntu, który łączy się z solidarnościowymi ideami tęsknoty za wolnym światem:
Nauczymy się więc sami na złość,
spróbujemy może uda się to.
Rozpoczniemy od początku nasz kurs,
przekonamy się, czy twardy ten mur,
Odmierzymy, ile siły jest w nas,
wyznaczymy sobie miejsce i czas.
A gdy zmienią się reguły tej gry,
może w końcu odkryjemy, jak żyć.

   060 061 Hifi 11 2023 001


Beata Bartelik
Sen na pogodne dni
z EP-ki pod tym samym tytułem (1987)
 
Ten utwór jest jednym z nieoficjalnych hymnów lat 80. Dla niektórych najważniejszym, ponieważ na wielu poziomach stanowi kwintesencję swojej epoki. Choć w aranżacji brak przesycenia zimnymi syntezatorami, możemy liczyć na sporą dawkę refleksyjnej melancholii, melodii, wzniosłości i pogłosów. W moim skromnym rankingu to jedna z najpiękniejszych polskich piosenek tamtych lat.
Wykonanie nie jest doskonałe, a w tekście znalazł się jeden dziwny „fikołek”: „O tak, będę cię kochać jak ptak” (co?!). Ogólnie jednak utwór jest napisany zgrabnie. Podoba mi się też luz – nie ma tu żadnych wielkich deklaracji. Po prostu akceptacja niezbyt przychylnej rzeczywistości. Dystans do siebie i własnych lęków. Nadzieja na „same pogodne dni”, ale też wyraźne ujęcie i podkreślenie kruchości ludzkich założeń: „Jesteś moim najlepszym snem. Snem, jaki przyszło mi teraz śnić”. Czyli świadomość ulotności chwil oraz tego, że można się z nich obudzić. Z drugiej strony – z tą drugą osobą smutku ma być mniej, więc ostatecznie optymizm przeważa.
Utworowi towarzyszy niesamowity teledysk, którego scenografię buduje ówczesna rzeczywistość. Paskudna, betonowo-paździerzowa, chociaż… również słoneczna. Szyto z tego, co było. W fabule w szarej miejskiej przestrzeni, na dziurawym asfalcie, gdzieś pomiędzy dużym fiatem kombi, czerwonym ikarusem i torami kolejowymi, następuje nawiązanie kontaktu wzrokowego między bohaterami. Później akcja przenosi się w romantyczną przyrodę, by się rozwinąć i zbliżyć do siebie parę. Powiecie: no i co z tego? Ano to, że może właśnie na owej swojskości i aspirującej bidzie roku 1987 udało się stworzyć coś rzeczywistego, z czym łatwo się utożsamić. Gdyby obraz udawał Hollywood albo estetykę MTV, nie byłby realny i dzięki temu przystępny.
Podobnie jest z samym utworem. Nie jest zaśpiewany po mistrzowsku, choć kompozycja prezentuje wysoki poziom, a instrumentaliści ładnie prowadzą frazę. Beata Bartelik operuje wokalem jak „zwyczajna dziewczyna”, a nie wielka pieśniarka. Linia melodyczna jest niezwykle wymagająca, ale mimo tych wszystkich paradoksów jakoś się wszystko to spina.

 

060 061 Hifi 11 2023 001


Wojciech Gąssowski
Gdzie się podziały tamte prywatki
z płyty pod tym samym tytułem (1989)
 
Pan Gąssowski to taki nie mizdrzący się do nikogo dżentelmen. Do tego ciekawy artysta, który zaczynał karierę z legendarnym zespołem Tajfuny, a następnie z rockowym Testem. Nie zmienia to faktu, że pomimo dysponowania charakterystycznym głosem, umiejętnością śpiewania i pomysłem na wizerunek (klasyczna fryzura, marynarka, oldskulowy sznyt), wylansował zaledwie jeden wielki przebój.
Pod koniec lat 80. utwór o prywatkach był absolutnym strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze dlatego, że mistrzowsko się wpasował w modę na lata 60., która zaczęła się właśnie w tamtym czasie. Po drugie - odwoływał się do wspomnień i fantazji pokolenia ówczesnych czterdziestolatków, którzy niewiele ponad dwadzieścia lat wcześniej byli mniej więcej nastolatkami. Koniec lat 80. to zatem czas nostalgii. Świat powoli odchodził od zachłystywania się pieniądzem. U przedstawicieli środkowych roczników pokolenia „baby boomers” pojawiły się pierwsze zawały, syndromy przepracowania i kryzysy wieku średniego. Co zwykle człowiek robi w takiej sytuacji? Wraca do źródeł, wspomina i zaczyna gadać, że „kiedyś to było”. Dlatego pod koniec lat 80. triumfy święciły nie tylko wspominkowe utwory, ale również filmy odwołujące się do epoki. Wystarczy przywołać choćby amerykański serial „Cudowne lata” albo nasze „Marcowe migdały”.
W warstwie lirycznej utwór odwołuje się do rzeczywistości oglądanej z perspektywy zwykłego chłopaka, który stał się dorosłym facetem. Nie ma artystycznego wywyższania się, czerpania korzyści z bycia lirycznym „ja” ani zbędnego filozofowania. Nie. Tekst to po prostu zgrabny kraul przez epokę późnego Gomułki. Ale bez obaw – obyło się bez politycznego ględzenia. Są za to same najlepsze wspomnienia: gramofony (Bambino), zespoły (Czerwone Gitary, The Beatles, The Rolling Stones), wykonawcy solowi (Elvis Presley, Neal Sedaka, Paul Anka, Cliff Richard), kwiaty, wino, matura, kasztany, a nade wszystko prywatki, czyli mówiąc po dzisiejszemu: domówki.
W warstwie muzycznej mamy do czynienia z rytmem, który czasem określa się jako „slow rock”. Jest to średnie tempo stylizowane na retro balladę, pełne zgrabnych odniesień do muzyki końca lat 60. Tekst napisał zmarły niedawno Marek Gaszyński, muzykę Ryszard Poznakowski, który początkowo chciał, by utwór wykonał Zbigniew Wodecki. Krakowski artysta jednak odmówił i dobrze się stało, bo miał wiele innych przebojów. A Wojciech Gąssowski dzięki temu zyskał sławę i nieśmiertelność.

 

060 061 Hifi 11 2023 001

Rotary
Na jednej z dzikich plaż
z płyty Rotary (1996)
 
Można się czepiać, że Rotary było sztucznym tworem złożonym z cwanych muzyków, którzy chcieli zagospodarować brit-popowo-gitarową niszę w Polsce. Zarzuty brały się stąd, że wokalista, Grzegorz Porowski, chwilę wcześniej współtworzył zespół The Days. Grunge’owy zespół The Days. W chwili, gdy grunge osiągał szczyty popularności.
Można zakładać, że ten koniunkturalizm był tyleż bezczelny, co niepotrzebny. Ale nie można zakwestionować faktu, że był to naprawdę dobry zespół z dobrymi utworami, w tym jednym hitem. „Na jednej z dzikich plaż” do dziś grają stacje radiowe nadające ponadczasowe przeboje. Dobra melodia to najrzadszy towar w tym biznesie. Dlatego tak często jej brak trzeba nadrabiać umiejętnościami wykonawczymi, a w przypadku talentów poślednich – odpowiednim wyglądem i otoczką. W przypadku hitu Rotary mamy do czynienia z jedną z najpiękniejszych melodii lat 90. Niby banalny gitarowy utworek o dziewczynie, która po szalonym romansie zlekceważyła podmiot liryczny, ale dla każdej wrażliwej duszyczki wcześniej czy później staje się zjawiskiem oczarowującym, a w najgorszym scenariuszu po prostu sympatycznym. Być może dlatego piosenka zyskała taką popularność i była wykorzystywana w filmach, serialach i reklamach, a wielu artystów brało ją później na warsztat.
Szkoda, że panowie z Rotary nie pociągnęli tematu mocniej. Może obok Myslovitz byliby dziś wspominani jako ci, którzy przenieśli na nasz grunt estetyką brytyjsko-gitarową? Próbowali. Dwa lata po swoim największym sukcesie wydali album „Retronova”, a w roku 2009 powrócili na scenę z płytą „Roboty i romantycy”. Nie udało się jednak zdobyć popularności takiej jak kiedyś. A szkoda, bo dysponowali ciekawymi pomysłami i dobrym warsztatem wykonawczym.
060 061 Hifi 11 2023 001
De Su
Życie cudem jest
z płyty De Su (1996)
 
Od razu mówię, że śledziłem karierę pań i wiem, że nagrały więcej niż jeden utwór. W pewnym momencie bardzo podobała mi się piosenka „Kruchego świata echem”. Piękna, przestrzenna ballada stanowiła odtrutkę na podłą jakość muzycznych dań w drugiej połowie lat 90. Nie zmienia to faktu, że oprócz mnie i paru fanów nikt jej nie pamięta. Za to wszyscy znają „Życie cudem jest”. Pamiętacie Varius Manx? W połowie lat 90. zgarnął niemal całą pulę i święcił największe triumfy. Liderem i głównym kompozytorem był Robert Janson, który perfekcyjnie rozgryzł ówczesny gust Polaków, a jednocześnie podniósł na nieco wyższy poziom. Ci, którzy nie lubili mocniejszego rocka, mieli do wyboru albo disco polo, albo dobry pop. Dobrego popu u nas prawie nie było, więc Janson znakomicie zagospodarował tę niszę. Serwował rozwodnione kompociki ze wszystkiego, co najlepsze z poprzedniej dekady; inspirowali go Mike And The Mechanics, Mr Mister, Allan Parsons Project. Żeby nie było – dobrze, że się pojawił. Może trochę przesadzał z tupetem, ale wtedy trzeba było mieć konkretną dozę bezczelności, żeby się przebić.
Janson, który z Varius Manx odnosił swój największy sukces, wziął pod skrzydła obiecujące trio De Su. Skomponował mu materiał na płytę i zadbał o produkcję. W konsekwencji panie występowały przed jego najważniejszym zespołem i wszyscy byli zadowoleni. Byłem na jednym z tych koncertów i nadal pamiętam tamto wrażenie. Spontan, dobre strojenie i trzy fajne kobitki z epoki – bez tatuaży, botoksu i silikonu. Dziś już takich szołbiznes nie produkuje. Szkoda, że miały tylko jeden hit, ale za to pozostał z nami do dziś.
060 061 Hifi 11 2023 001
Kasia Klich
Lepszy model
z krążka pod tym samym tytułem (2002)
 
Kasia Klich niejednokrotnie udowodniła, że interesuje ją prawdziwa sztuka, a jej wokalny potencjał zdecydowanie wykracza poza jedyny przebój, który udało jej się wylansować. „Lepszy model” to lekkie popowe brzmienie z elementami jazzu i elektroniki. A przede wszystkim – dowcipny tekst, którego motyw przewodni mocno się zakorzenił w naszym języku.
Utwór brzmi jak zdekonstruowany na hip-hopowo szlagier z dwudziestolecia międzywojennego. Instrumentarium, barwy, brzmienia to lata 20., lata 30. ubiegłego wieku. Wszystko zostało jednak podkręcone mocnym bitem i z klasą uwspółcześnione do roku 2002. Za produkcją stoi Yaro, czyli Jarosław Płocica (ten od muzycznego żartu „Rowery dwa”). Tekst to apostrofa do partnera, którego żeński podmiot liryczny chce wymienić właśnie na lepszy model. Stanowiło to sporą ciekawostkę w naszym konserwatywnym społeczeństwie. Nagle wszystkie polskie średnio zadowolone baby, zmęczone swoimi chłopami, zaczęły żartować, że zostaną wymienieni. Stąd popularność utworu i stąd również popularność związku frazeologicznego, stanowiącego miękki eufemizm dla czegoś, co zwykle wiąże się z życiowym dramatem. Ale dość ewangelizowania.
Nie tak dawno utwór wzięło na warsztat młodsze pokolenie, zniekształcając go po swojemu i dopowiadając nowe zwrotki. Mowa o współpracy Młodego Klaksona z Young Leosią i Mr Polska. Kasia Klich pojawia się na chwilę, nie tylko w refrenach, ale także w klipie. Czy to dobra wersja? Kwestia gustu. Bit sam w sobie bardzo zgrabny, ale z wysublimowanego oryginału zostało tyle smukłości i gracji, co w nowej 911 względem tej sprzed 60 lat.

 

 

 

 

Michał Dziadosz
12/2023 Hi-Fi i Muzyka .