HFM

artykulylista3

 

Cztery ręce, dwie batuty – Wodiczko i Wit

064 067 Hifi 9 2022 003
Nieustannie na tych łamach zadajemy sobie pytanie: „Jak pisać o muzyce” i nieustannie dochodzimy do wniosku, że istota muzyki pozostaje fenomenem nieuchwytnym dla słowa. Można omawiać budowę utworu, genezę jego powstania i kontekst funkcjonowania. Można się zastanawiać nad tempem czy dynamiką interpretacji, lecz im bliżej samego dźwięku, brzmieniowej konkretyzacji partytury – tym bardziej bezsilne staje się pióro.

Nie znaczy to, że nie należy mówić o wszystkim, co z muzyką związane, bo sam dźwięk, w oderwaniu od ludzi, którzy go powołują do życia – w kompozytorskiej wyobraźni, w pracy rąk i głosu wykonawców (lub aparatury przetwarzającej dźwięki natury i cywilizacji) – nie istnieje.
W ostatnich kilku latach ukazały się w Polsce dwie książki o dyrygentach. Różni je wiele, nie tylko dlatego, że opowiadają o dwóch bogatych osobowościach, silnych indywidualnościach artystycznych, reprezentujących różne pokolenia, lecz także ze względu na skrajnie odmienne sposoby ujęcia tematu. Muzykolog Michał Klubiński dla nakreślenia portretu Bohdana Wodiczki wybrał formę solidnej monografii naukowej, podczas gdy dziennikarka Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz przeprowadziła wywiad-rzekę z Antonim Witem. W pierwszym przypadku książkę opublikowała akademicka oficyna Universitas; w drugim – specjalizujące się w beletrystyce i literaturze faktu wydawnictwo Czytelnik. Nie znaczy to wcale, że dyskurs Klubińskiego stawia przed zwykłymi melomanami barierę ani że z potoczystej narracji rozmówcy Malatynskiej-Stankiewicz nie skorzystają profesjonaliści. Obie książki stanowią pasjonującą lekturę i dostarczają mnóstwa materiału do refleksji nad muzyką jako częścią naszej historii i teraźniejszości.


064 067 Hifi 9 2022 001

 


Wodiczko
Tytuł książki Klubińskiego to „Bohdan Wodiczko. Dyrygent wobec nowoczesnej kultury muzycznej”. Główny bohater wyłania się z tła uwarunkowań społeczno-politycznych i choć na ogół góruje nad otoczeniem talentem i pomysłowością, to jednak raz po raz jest ściągany do parteru, do poziomu otoczenia i coraz trudniej znajduje siły na ponowny zryw. Walczy o nowoczesną kulturę muzyczną i, choć ostateczny bilans sukcesów i porażek jest dodatni, płaci wysoką cenę – wikła się w konflikty, doznaje rozczarowań i upokorzeń.
Bohdan Wodiczko (1911-1985), wnuk czeskiego kapelmistrza, który osiadł w Polsce, muzykowal w rodzinnym domu w Wołominie, lecz jako jedyny z rodzeństwa został zawodowym muzykiem. Uczył się gry na skrzypcach i na waltorni w warszawskim Instytucie Muzycznym; w Pradze (wówczas znajdującej się w czołówce europejskich ośrodków awangardy muzyki i teatru) studiował dyrygenturę u słynnego Václava Tallicha, a następnie w Warszawie – dyrygenturę u Waleriana Bierdiajewa i kompozycję u Piotra Rytla. Ukończył konserwatorium w 1939 roku – i zaraz wybuchła II wojna. W czasie okupacji grał w zespole muzycznym w „Adrii” – restauracji tylko dla Niemców; jako mąż Żydówki i ojciec małego synka musiał regularnie płacić okup szmalcownikowi.


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Po wojnie energicznie zaangażował się w odrodzenie polskiego życia muzycznego – poprzez, z jednej strony, wskrzeszenie rodzimych dzieł mniej znanych lub niesłusznie zapomnianych; z drugiej zaś – prawykonania utworów kompozytorów zagranicznych XX wieku, jak Igor Strawiński czy Kurt Weill. Przyjaźnie odnosił się do wszystkich obszarów muzyki, również jazzu i muzyki popularnej. Był dyrygentem orkiestr w Bydgoszczy, Gdańsku, Łodzi i Krakowie, a w latach 1955-1958 w Filharmonii Narodowej w Warszawie – tu zaczął organizować osobny zespół instrumentalny i wokalny do wykonywania muzyki dawnej.
Koniec lat 50. i druga połowa lat 60. XX wieku to dla Wodziczki pobyt w Islandii, tworzenie tam państwowych orkiestr symfonicznych oraz nadzorowanie budowy gmachu filharmonii w Reykjaviku. Po powrocie do kraju dyrygował m.in. Wielką Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach (obecnie: NOSPR; Wodiczce zależało na tej posadzie bardziej niż na lukratywnym etacie pedagoga w konserwatorium w Bostonie) i orkiestrą Teatru Wielkiego w Łodzi. Z zaangażowaniem uczył dyrygentury. Prowadził program popularyzujący muzykę w TV. Pozostawił po sobie ponad 20 longplayów i ponad 200 nagrań w archiwach radiowych. Schorowany, załamany śmiercią młodszego syna, zmarl w roku 1985. Na pogrzebie wykonano kantatę Bacha pod znaczącym tytułem „Ich habe genug” („Mam dość”).


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Najważniejszy i najpłodniejszy etap kariery Wodiczki to lata 1961-65, kiedy był szefem Teatru Wielkiego w Warszawie – w jego tymczasowej siedzibie w sali Romy i w ostatniej fazie odbudowy gmachu przy Placu Teatralnym. Wodiczko zdołał przeforsować zmiany fundamentalne dla funkcjonalności budynku jako teatru operowego – m.in. powiększenie kanału orkiestrowego oraz przeznaczenie dodatkowych pomieszczeń na sale prób i sale studium operowego. Zadbał też o mieszkania dla pracowników w bloku wybudowanym obok teatru; korzystnie zreorganizował system wynagrodzeń, wprowadzając kilka kategorii solistów. Powołał kwartalnik „Opera Viva”, w którym eseje publikowali znani krytycy i muzykolodzy.
Ale najważniejsze były rewolucyjne plany repertuarowe placówki wskrzeszonej w nowej siedzibie. Wodiczko ułożył listę tytułów na pięć lat, w tym jedenaście premier w sezonie inauguracyjnym. Do najważniejszych punktów należało polskie prawykonanie „Wozzecka” Albana Berga (dzieła uważanego przez dyrygenta za najważniejszą współczesną operę) i nowa inscenizacja „Strasznego dworu”, przenosząca akcenty z patriotycznego patosu na komizm.
Teatr to ludzie, więc Wodiczko odnowił skład zespołu. Zwolnienie 121 osób (były wśród nich zasłużone primadonny) wywołało protesty, z interpelacją w Sejmie włącznie. Zamierzał ściągnąć z kraju wielu młodych, zdolnych śpiewaków; dwóch najlepszych miało wyjechać na stypendium do La Scali. Unowocześniony repertuar i nowinki inscenizacyjne także wzbudziły opór, zarówno zespołu, jak i decydentów. Padały określenia w rodzaju „krwawy kat opery”. Władze ministerialne i partyjne nie zamierzały tolerować wizjonerskiej inicjatywy dyrektora Wodiczki. W takiej sytuacji złożył rezygnację. Na uroczystość otwarcia teatru nie przyszedł, zresztą jego nazwisko nie padło nawet w przemówieniach. „Wozzeck” i „Borys Godunow” wypadły z planów. Proponowane przez Wodiczkę opery i balety pojawiły się na scenach Teatru Wielkiego w następnych latach, ale nie w wymarzonej przez niego reżyserii (miał zaprosić do współpracy m.in. Bergmana, Brooka i Strehlera) czy scenografii (np. Chagalla). Właściwie dopiero w XXI wieku za obowiązującą tu wykładnię przyjęto słowa Wodiczki: „Opera to najbardziej skomplikowana instytucja artystyczna. Składa się z szalenie kontrastujących ze sobą zespołów – baletu, chóru, solistów, statystów. Dawna opera opierała się przede wszystkim na ariach, na libretcie. Dzisiaj są zupełnie inne wymagania. Współczesna opera to właściwie dramat muzyczny, w którym liczą się nie pojedyncze popisy, lecz całościowa koncepcja spektaklu”.


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Wit
Tytuł książkowej rozmowy Antoniego Wita z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz brzmi „Dyrygowanie. Sprawa życia i śmierci”. Bohater cytuje tu swojego profesora ze studiów i mentora Henryka Czyża, lecz w jego biografii sprawa chyba nigdy nie stała na ostrzu noża.
Urodzony w 1944 roku Wit nie wychowywał się w muzykalnej rodzinie. Krakowski mieszczański dom zapewnił jednak rozwijanie zdolności muzycznych, które przejawiał od dziecka. Gry na fortepianie uczył się w prywatnym ognisku, a potem, w szkole muzycznej II stopnia, wybral specjalizację z teorii muzyki. Profesor Skołyszewski, który wcześniej uczył Krzysztofa Pendereckiego, twierdził, że Antoni powinien iść w stronę kompozycji. Inna z profesorek podkreślała jego swobodę w wystąpieniach publicznych i zachęcała do studiów dyrygenckich. Wit miał oceny bardzo dobre ze wszystkich przedmiotów – i w liceum ogólnokształcącym, i w szkole muzycznej. Nie chciał na razie decydować o swojej przyszłości. Podjął równolegle studia w konserwatorium (kompozycja u Henryka Czyża, dyrygentura u Pendereckiego) i na UJ (prawo). Nie wiązał przyszłości z komponowaniem – uznał, że brak mu własnych pomysłów. Pozostawał wybór między prawem (widoki kariery na uczelni) a dyrygowaniem. Postanowił: „Robić coś, co potrafię robić doskonale, i być należycie docenionym” – ta myśl stała się jego credo. Praca nad przygotowaniem utworu, dobre wykonanie, oklaski publiczności dawały satysfakcję. I możliwość ciągłego doskonalenia. W coraz pełniejszych, precyzyjniejszych interpretacjach danego utworu dostrzega Wit sens zawodu dyrygenta. Przekonanie o dobrym wyborze utwierdziło w młodym adepcie dyrygentury proste i jakże jasne sformułowanie Karajana: „Muzyka jest najważniejsza”.


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Do udanego startu w życie zawodowe przygotowały go trzy wydarzenia: podyplomowe studia u Nadii Boulanger (które potraktował nie jako konsultacje kompozytorskie, lecz szansę kontaktu z mądrością i dobrocią autorytetu muzycznego), udział w kursach dyrygenckich w Tanglewood u Bernsteina i Ozawy oraz zdobycie II miejsca na prestiżowym konkursie dyrygenckim im. Karajana. Wit wychodził zawsze z założenia, że jak najszybciej trzeba stanąć przed orkiestrą w roli jej dyrygenta, a nie wiecznego stypendysty lub asystenta. Jego droga zawodowa wiodła przez Bydgoszcz (Filharmonia Pomorska), Kraków (orkiestra Polskiego Radia), Katowice (NOSPR), Warszawę (Filharmonia Narodowa). Chętnie korzystał z zaproszeń do gościnnego prowadzenia znanych orkiestr zagranicznych. Uczył dyrygentury. Płyty z jego nagraniami (ponad 200 albumów) zdobywały nagrody, m.in. Grammy i Diapason d’Or; dla wytwórni Naxos zarejestrował ponad 30 albumów z muzyką polską.
Formalnie na emeryturze, pozostaje aktywnym dyrygentem. Cieszy się z sukcesów swoich byłych studentów (za najzdolniejszego uważa Krzysztofa Urbańskiego) i nie chce ich przytłaczać swoimi wizjami artystycznymi i dobrymi radami. Powołuje się na swój przypadek – zachowuje wdzięczność dla Czyża za pomoc i opiekę, lecz kształtowanie przez niego studentów na swój obraz i podobieństwo uważa dziś za błąd; takiego balastu trudno się pozbyć.
Wit należy do pokolenia o trzy dekady późniejszego niż generacja Wodiczki. Nie doświadczył grozy dylematów moralnych i artystycznych lat wojny i stalinizmu; nie musiał przecierać szlaków awangardzie. Podkreśla, że nie należał do PZPR, a mimo to na ogół udawało mu się osiągać kompromis w potyczkach z władzą; także dziś nie kryje swych poglądów politycznych. Wodiczko przez pewien czas należał do partii, ale w czasie nasilenia konfliktów w FN oddał legitymację. Władza patrzyła mu na ręce; w Teatrze Wielkim pewien gorliwy członek PZPR szperał w dokumentach w jego gabinecie.
Wit, porównując Wodiczkę z jego długoletnim rywalem (raczej przeciwnikiem ambicjonalnym) Witoldem Rowickim, twierdzi, że w dziedzinie pracy orkiestry Wodiczko „był wizjonerem. Uważał, że orkiestra powinna mieć bardzo mało prób, jedynie niezbędne minimum, bo to dopinguje do koncentracji i świetnego grania na koncercie. I w tym kierunku poszedł świat. Muzycy mają być tak kształceni w szkołach, żeby byli w stanie zagrać nawet bez próby.”


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Dwie sylwetki
Bohdan Wodiczko nie żyje od 37 lat, lecz wciąż pozostaje po nim niezabliźniona rana. W środowisku muzycznym nadal aktywni są ludzie, którzy go znali, a ci, którym nie dane było się z nim zetknąć, znają jego „sprawę”. Jak wyglądałby dziś polski teatr operowy, gdyby pół wieku temu pozwolono mu kontynuować wspaniały plan? Jak potoczyłaby się dalej kariera tego dyrygenta i jego życie osobiste?
Zainteresowanie sztuką przekazał synom. Krzysztof został artystą wizualnym, Jan Bohdan zapowiadał się na świetnego historyka sztuki, lecz zginął śmiercią tragiczną. Stulecie urodzin Wodiczki pięknie uczcili mieszkańcy Wołomina. Dzięki staraniom Danuty Michalik i wsparciu rodziny dyrygenta tam, gdzie kiedyś stał dom Wodiczków (ul. Armii Krajowej 43), otwarto izbę pamięci.
Książka Klubińskiego jest efektem dziesięcioletnich badań źródeł i rozmów ze świadkami epoki. Autor zdołał ustalić nie tylko wiele faktów z biografii bohatera, lecz także w przejrzysty sposób przedstawić ogrom jego spuścizny: wykaz utworów i spektakli, którymi dyrygował, plany repertuarowe Teatru Wielkiego z lat 1961-1965, listę nagrań, spis zawartości kolejnych numerów pisma „Opera Viva” – to bezcenne źródła dla innych badaczy.


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Książka poświęcona Witowi niby jest wywiadem, lecz w rzeczywistości – monologiem głównej postaci. Malatyńska-Stankiewicz z góry rezygnuje z pozycji partnera dialogu; ogranicza się do rzadkich, krótkich pytań uszczegóławiających, np. „Jaki?”, „Kiedy”. Pozwala bohaterowi mówić, co chce i ile chce na dany podtemat opowieści. Wit – urodzony gawędziarz – płynnie przechodzi od anegdoty do anegdoty (niektóre są naprawdę pyszne, jak choćby te dotyczące humorzastej śpiewaczki Stefanii Woytowicz, która przed koncertem opuściła teatr na znak protestu przeciwko brakowi jej nazwiska na plakacie). Pytanie zasadnicze (jak na tak zasadniczy tytuł książki), czyli o sposób pracy nad partyturą, zostaje zadane na… osiemnastej stronie przed końcem narracji (na 429 stron właściwego tekstu).
Wywiadowczyni nie zatrzymuje swej uwagi nawet przy tak kontrowersyjnem stwierdzeniu, że I nagroda w konkursie Karajana została przyznana z powodów politycznych przedstawicielowi Izraela (domyślnie: Wit zajął w finale zaledwie II miejsce nie tylko z powodu słabszej dyspozycji). Nie zastanawia jej, dlaczego rozmówca pomija nazwisko triumfatora konkursu, choć wymienia nazwisko drugiego laureata II nagrody. Nota bene owym Izraelczykiem był Gabriel Chmura, który do 11. roku życia mieszkał i uczył się we Wrocławiu. W tym kontekście dziwnie złośliwie brzmią żarciki Wita z zakompleksionych osób, zwłaszcza dyrygentów, niskiego wzrostu (Chmura był niewysoki).


064 067 Hifi 9 2022 001

 

Z monologu bohatera książki przebija zadowolenie z powodu sprzyjającego mu losu (długi ciąg pomyślnych koincydencji), dobrego standardu bytowego u boku kochającej żony, zdrowego trybu życia (rower), pięknych podróży. Wit nazywa się człowiekiem szczęśliwym, a na dowód spełnienia pokazuje tabele kilometrażu lotów i tras rowerowych, zestawienia koncertów, dzieł dyrygowanych, współpracujących solistów etc. Jeśli w przyszłości jakiś muzykolog zechce poświęcić mu monografię naukową na miarę książki Klubińskiego, całą część faktograficzną będzie miał już gotową.
I Wodiczko, i Wit przypisują muzyce ważną rolę w życiu społecznym, w czynieniu ludzi lepszymi. Po lekturze książek o nich trzeba posłuchać ich nagrań.

Michał Klubiński: Bohdan Wodiczko. Dyrygent wobec nowoczesnej kultury muzycznej
Universitas 2017
Liczba stron: 476

Antoni Wit, Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz: Dyrygowanie. Sprawa życia i śmierci
Czytelnik 2021
Liczba stron: 440

Hanna Milewska
09/2022 Hi-Fi i Muzyka