HFM

artykulylista3

 

Kochaj albo rzuć

img152
W komedii Sylwestra Chęcińskiego polski Steve mówił, że „w Ameryce wszystko najlepsze i największe”. Po pierwsze, to było dawno temu, a po drugie – nie był na Audio Show.

 To oczywiście było znowu naj, chociaż mam wrażenie, że Sobieski jakby trochę opustoszał. Nie to, że tłumu nie ma. W niektórych salach – po staremu – jest, tak samo jak ciężkie powietrze. Podobno hotel lubi przyoszczędzić i wyłączyć klimatyzację. Oczywiście, ilość grających aparatów ciągnących z sieci tyle, co kopalnia bitcoinów i tak budzi uznanie dla instalacji elektrycznej. To nie to, co w nowoczesnych osiedlach o podwyższonym standardzie, gdzie podobne obciążenie rozgrzewa wytanione przez dewelopera kable na tyle, że na ścianach pojawiają się smugi. Jakoś jednak wolę Stadion, podobnie jak dystrybutorzy i producenci. Ci mawiają, że po lokalizacji poznasz, jak się komu wiedzie. Faktycznie, tam jest powietrze i przestrzeń, a i zwiedzający jakoś chętniej zaglądają. Może również dlatego, że cały dzień postoju w podziemnym parkingu kosztuje 35 zł, a w Sobieskim 100 zł? W pierwszym zawsze jest miejsce, w drugim tak jest napisane na wyświetlaczu przed bramą – na „wolne” dałem się nabrać cztery razy. Marudzić mógłbym dłużej, ale fakt jest taki, że po pięciu godzinach w hotelu czuję się jak wyżęty przez wyżymaczkę, a siedem na Stadionie nie robi na mnie wrażenia.
Ponarzekałem trochę, ale przyznaję, że impreza była udana. W końcu jedynie tu można zobaczyć niemal wszystko, co znajdziemy w sklepach, plus egzotyki w rodzaju baby z brodą. Celowo używam słowa „zobaczyć”, bo „posłuchać” to już… niekoniecznie. Nie znaczy to, że gdzieniegdzie można znaleźć naprawdę dobry dźwięk, a zaraz obok – kicha. Problem w tym, że niewiele osób ma świadomość, aby nie wyciągać na tej podstawie wartościujących wniosków. Ile już słyszałem świetnych rzeczy, które poległy w trudnych warunkach wystawy. Odwrotnie raczej to nie działa, ale warto wiedzieć, że każdy pokaz jest loterią, a sukces wynika bardziej z wiedzy i doświadczenia ekipy wystawcy, niż z samej jakości sprzętu. Oczywiście, z piasku bicza nie ukręcisz, ale…
Nie o tym jednak chciałem, bo dopadła mnie inna – smutna – refleksja na temat cen sprzętu. Myślałem, że został on już rozwałkowany przez ostatnie dwadzieścia lat na plaster grubości arkusza grafenu, ale wystawa uświadomiła mi, że problem jest głębszy, niż się spodziewałem. Znalezienie elektroniki lub kolumn w tzw. przystępnej cenie graniczy z cudem. Na oko to jakiś 1% pokazywanych na Audio Show samograjów. W każdym pokoju zadawałem pytanie: ile to kosztuje? Na kwotę 5000 zł ożywiałem się jak kot zanęcony walerianą, ale później zwykle padało uzupełniające: „euro”. W ogóle zwyczaj podawania cen w walucie nie przyjmowanej w sklepach nad Wisłą jest na Audio Show wszechobecny i może wynikać z mentalnej samoobrony wystawców, którzy czują, że coś jest nie tak. Nie pamiętam już, kiedy pękł pierwszy milion; chyba kilka lat temu. Może i wywołał szok, ale tak naprawdę zrobił wyrwę w tamie, która się systematycznie powiększa. Inflacja inflacją, ale dzisiaj już i pięć na nikim nie robi wrażenia. Nie zdziwię się, jeżeli za kilka lat 15 będzie padać częściej niż deszcz (na marginesie: przeniesienie terminu wystawy było świetnym pomysłem; zawsze kojarzyła mi się z rozpizduchą na dworze, a teraz suchą stopą można się przemieszczać między obiektami). Ceny rzędu 20 kzł należy więc uznać za okazyjne i na tym tle powinni przemyśleć swoje opinie dyskutanci internetowi rozpętujący burzę wokół cen Unitry czy Diory. Dla tzw. normalnego człowieka 50 kzł to już spore pieniądze, a przecież tyle kosztuje tani system z wystawy. W przedziale tym i wyższych panuje tak ogromna konkurencja, że aby zwrócić na siebie uwagę, potrzeba naprawdę czegoś specjalnego, bo nawet renoma marki nie zawsze wystarczy. Nasunęło mi to myśl, jak ciężka jest dola producenta, który jest przy okazji genialnym konstruktorem. Ile to nerwów, rozczarowań, wiatru w oczy… Dlatego na kwoty rzędu pięciu baniek zacząłem reagować inaczej: „Dlaczego tylko tyle? Po co się rozdrabniać”? Nie można od razu 50-60? Wzmacniacz w cenie jachtu albo samolotu – to by było coś! A poza tym, można go opędzlować raz i później od razu przejść na zasłużoną emeryturę.
Stąd rzeczy grające dobrze, a czasem nawet bardzo dobrze, za to wycenione na czterocyfrową kwotę w złotych witałem z uśmiechem i ulgą. Naprawdę, były takie: polskie monitory o zaskakująco pełnym i prawidłowym dźwięku, dipole o świetnej przejrzystości i rozdzielczości, wzmacniacz, źródło i parę innych komponentów, które niekoniecznie zauważyliście w natłoku innych. Były też kable; za ile – nie pytałem, ale zajmujące cały pokój. To druga strona medalu, i na to też zawsze będą chętni. Wolałbym jednak, aby do branży hi-fi wróciło trochę demokracji, bo zmierza ona w kierunku niszy w niszy. Ale może znowu narzekam bezpodstawnie? Ktoś w końcu te korytarze wypełnił, a to by oznaczało, że społeczeństwo mamy bogatsze, niż się zwykło uważać. I tego się trzymajmy.

Maciej Stryjecki
HFM 11/2023