HFM

artykulylista3

 

Słuchanie klawisza

computer 1869236 1280Spokojnie, nie będzie o więzieniu; nigdy tam nie byłem ani się nie wybieram. Będzie za to o moim kolejnym przejściowym hobby, które zaowocowało spostrzeżeniami cynika.


Zaczniemy jednak po naszemu, bo tytuł zobowiązuje, a i znalazło się natchnienie. Gdzie? Jak zwykle w internecie, który wymyślił Stanisław Lem, a później spotkanie z realnym wcieleniem go przeraziło. Wyczytał tam wiele prawd objawionych, na szczęście – już po napisaniu większości dzieł. Ja też ostatnio znalazłem wypowiedź rzekomego muzyka „zawodowego klasycznego”, który skwitował różnice pomiędzy sprzętami grającymi nad wyraz dowcipnym: „usłyszy to twój pies”.
W ogóle dziwi mnie podpieranie się opinią muzyków w tej materii. Skoro nikt nie pyta mechaników samochodowych, co myślą o supersamochodach za miliony dolarów, to dlaczego męczy się grajków o wrażenia z „kontemplacyjnego odsłuchu”? To chyba jakiś kompleks, który u producentów high-endu objawia się imperatywem zwierzenia, że w młodości ciągnął smyka albo dmuchał w dziurę w rurze. Ja bym się z tym nie wychylał, bo skoro delikwent obecnie już tego nie robi, to znaczy, że był słaby i musiał szukać innych źródeł utrzymania. Ja znalazłem, ale łatkę muzyka mogę sobie przypiąć: ukończyłem Akademię Muzyczną i wiele lat pracowałem jako muzyk w prestiżowej państwowej instytucji. Czyli: czynny też byłem, bo jadłem chleb „z wykonawstwa”, w odróżnieniu od konstruktorów.
Nie chciałem się wyżalić ani pochwalić, tylko uprawomocnić dalsze wnioski. Dowieść, że wiem, co mówię, bo w tym środowisku wyrosłem, nadgniłem i mam w nim większość kolegów, którzy teraz nagrywają płyty, prowadzą orkiestry lub w nich grają. Napatrzyłem się i mogę stwierdzić, że sprzętem hi-fi muzycy interesują się tak, jak reszta populacji. Słyszy cokolwiek i chce lepiej najwyżej kilka procent. Może to i więcej niż w innych grupach zawodowych, ale bywa też znacznie gorzej. Ot, weźmy lekarzy. Odnoszę wrażenie, że co trzeci z nich to audiofil. Poza tym, jeżeli muzyk już słucha, to interesuje go coś całkiem innego niż brzmienie. Porównajmy to do operatora kamery albo reżysera, oglądającego po raz pierwszy nową „Diunę”. Patrzy na co innego, prawda? Całkiem ironicznie mogę też zapewnić, że wiolonczela, której nie udało mi się przepiłować przez kilkanaście lat, choć próbowałem po kilka godzin dziennie, wydaje inne dźwięki z perspektywy ucha oddalonego o 20 cm. Gdybym miał je do czegoś odnieść, to bardziej przychodzi mi na myśl krowa niż koncert.


Audiofile słuchają inaczej od wykonawców. W moim odczuciu są bliżej istoty sprawy od muzyków, że o dźwiękowcach nie wspomnę. Ci ostatni są przeważenie „głusi”, za to wszystkie rozumy pozjadali. A jak faktycznie słyszą – dowodzą ich nagrania. Najlepsi trafiają do filmu, ewentualnie telewizji (przynajmniej tak było za moich czasów w AM). I co? Czasem, żeby zrozumieć dialogi, trzeba włączyć napisy.
Audiofile bywają obiektem drwin, bo słuchają skrzypiących krzeseł albo fortepianów latających nad kaloryferem. Przynajmniej wiele lat temu pisały tak „duże gazety”, bo teraz może trochę nie wypada. Natura nie znosi jednak próżni, więc pora znaleźć nową ofiarę: miłośników klawiatur mechanicznych. Sam stałem się jednym z nich, bo naprawdę lepiej się pisze, nie tylko wstępniaki. Powiem więcej: nie wyobrażam sobie powrotu do stukania na laptopie. Można pisać nawet trzema palcami, a to i tak ewidentna różnica, co zaznaczam na wypadek, gdyby teraz zechciano oddać głos „zawodowcom”, czyli na przykład maszynistkom. Rozumiem nawet zakup klawiatury, którą trzeba sobie  złożyć samemu, w cenie budżetowego laptopa. Nie rozumiem natomiast „środowiska”, czyli entuzjastów, producentów i recenzentów, chociaż powinienem łapać w lot ich preferencje, bo tak naprawdę to… audiofile.
Dla mnie istotne są odczucia dotykowe. To właśnie ze względu na nie dobierałem typ i model przełączników, natomiast nakładki klawiszy (keycapy) selekcjonowałem pod kątem wygody trafiania w to, co trzeba. Sporo piszę w nocy, więc istotne jest także podświetlenie. Tymczasem okazuje się, że entuzjaści szukają czegoś zgoła innego. Zgadnijcie czego?
Brzmienia! Dla niego mogą poświęcić wszystko, na przykład wspomniane podświetlenie. „Powszechnie wiadomo”, że lepsze są nakładki z tworzywa PBT. Nie nabierają brzydkiego błysku od tłuszczu na placach i mają miłą teksturę. Ale mają również generalną przypadłość polegającą na tym, że światło się nie przebija przez nieprzezroczyste symbole i efekt przypomina Ambilight w telewizorach Philipsa. Z tym, że w tych drugich poszerza doznania, a w klawiaturach utrudnia odczytanie opisów. Ale co tam, skoro brzmią lepiej! Naucz się człowieku pisania bezwzrokowego, w nagrodę usłyszysz „thock”.


Taki dźwięk powinien wydawać naciśnięty klawisz, a składa się na to praca keycapów, przełączników, płyty i obudowy. Te ostatnie wytłumia się równie starannie co kolumny. Usłyszysz „cyk” albo „klik” i od razu wiadomo, że bieda. Producenci wymyślają nowe metody montażu, szukają materiałów, jak metal, drewno czy akryl po to, żeby stukanie pieściło ucho. Obszerne części recenzji zawierają „odsłuchy” pracy klawiszy, a skrócone wersje do nich się ograniczają. Producenci, zwłaszcza przełączników, zamieszczają na swoich stronach empetrójki. Natomiast nikt nie rozumie moich pytań: czy klawisze są ciężkie, głębokie, czy miękkie. Choć na przykład dla pianisty to równie ważne, jak samo brzmienie fortepianu. Też coś wiem na ten temat.
Ale skoro żyję z pisania, to może mam równie skrzywione spojrzenie na temat, jak muzycy na sprzęt? To już jednak inna kategoria rozważań.

Maciej Stryjecki