HFM

artykulylista3

 

TAD D600 + C2000 + A2500 + R1

TADPamiętam czasy, kiedy startowała większość polskich producentów sprzętu hi-fi. Większość mierzyła skromnie, ale niektórzy zaczynali od „najlepszego wzmacniacza na świecie”. Obronili się ci pierwsi. Drudzy nadal doskonalą. Niezmiennie im się to udaje, jednak klienci jakoś nie mogą się na ich dziełach poznać.

Za granicą jest podobnie, chociaż niektórym firmom udało się wskoczyć od razu na wysoką półkę. Co ważniejsze – odwiedzaną. Bo jak mówi pierwsze prawo handlu: towar jest wart tyle, ile ludzie zechcą za niego zapłacić. Dlatego entuzjastyczne wieści, przekazywane głównie przez dystrybutorów, że oto na polskim rynku debiutuje firma, której kolumny kosztują 200 kzł za parę, kwituję uśmiechem.

Przeważnie jest ona nowa i sonduje rynek, jak choćby panowie z Gamuta. Odkupili markę, dodali kraty zamiast maskownic i podnieśli ceny trzykrotnie. Ale nawet jeśli sam debiut się uda, to zaraz nadchodzi drugi etap – weryfikacja. Dokonują jej klienci, a producent może sobie pomóc tylko sprawną promocją marki.
Ten wstęp brzmi jak ironia, ale potraktujcie go jak jeden z dowcipów mojego przyjaciela ze studiów. Kiedy tłumaczył, jak do niego dojechać, brzmiało to tak: „tniesz na Białystok. Wiesz, gdzie jest Media Markt? Tak. A dalej, te światła w Markach? Tak. No, i potem jest taki duży wiadukt, kojarzysz? Tak.
To nie tam! Musisz jechać na Lublin”.
Nazwa TAD (Technical Audio Devices) być może niewielu osobom coś mówi, ale to akurat żadne zmartwienie. Firma jest związana z Pionierem, a koncern powinien wiedzieć, jak działać na rynku. Tutaj pojawia się jednak szkopuł. Kilkanaście lat temu Pioneer, Technics i Sony też mieli w katalogach diabelsko drogie flagowce. Ich cena była wzięta z sufitu, bo produkty specjalistycznych firm i tak wygrywały w boju o portfele; były po prostu lepsze. Koncerny miały mocną pozycję na niskiej i średniej półce, ale i tak utrzymywanie w katalogach takich cudów miało sens. Jego zadaniem było stać się obiektem marzeń, a sam produkt nie musiał się wcale sprzedawać, tylko budować renomę. Kojarzycie ten zabieg? Tak?
To nie tam! TAD wyrósł z rynku profesjonalnego.
A tu nie funkcjonują legendy, przynajmniej w sposób znany na audiofilskim poletku. Owszem, ludzie ulegają magii nazw, ale wąż w kieszeni siedzi jadowity i każdy zakup jest przemyślany na wszystkie strony. Wypada mieć Manleya, ale jeżeli jakiś świeży producent zrobi porównywalny preamp mikrofonowy za pół ceny, to wieści szybko się rozchodzą i kolejka przechodzi do innego okienka. Dlatego rynek ciągle weryfikuje pozycję legend, a nowi muszą najpierw pokazać, co potrafią. Często wiąże się to z dumpingowaniem cen, bo trzeba zapłacić frycowe. Producenci prawdziwych pereł zawsze jednak znajdą odbiorców. Może być ich mało, jak w przypadku opisywanej na naszych łamach firmy Geithain. Monitory mogą kosztować 200 kzł., ale jeśli ktoś ich posłucha i dysponuje odpowiednim budżetem, to kupi. TAD ma wiele zrealizowanych projektów, jak nagłośnienia koncertów The Eagles, The Rolling Stones, Roda Stewarta i innych. Głośniki pracują w studiach, w których nagrywały gwiazdy, ale więcej mówią nazwy tych związanych z filmem. Skywalker Sound, Pixar Animation, Walt Disney. Jest także referencyjne kino – Linwood Dunn Theater. To tam!
Klienci, jak widać, niebiedni i wybredni. W tym przypadku właśnie oni dokonali weryfikacji.
Recenzowany dziś system TAD składał się z odtwarzacza CD/SACD TAD-D600 (jedyne źródło w ofercie), przedwzmacniacza C2000 (także jedynak), końcówki M2500 (tańszej; w katalogu jest jeszcze M4300 – droższa o 15 % -  i monobloki M600 za 270 kzł) oraz flagowych podłogówek R1. Kolumny mają także wersję podstawkową za niecałe 200 kzł. Dystrybutor narzekał, że nie ją sprowadził. Do przewożenia R1 potrzebna jest ciężarówka z naczepą i czterech ludzi do noszenia albo wózek widłowy, a monitorom zwykły Mercedes Sprinter z dwoma rosłymi chłopami na pokładzie dałby radę. Każda prezentacja R1 to wyzwanie logistyczne i jeżeli tym razem odsłuch będzie płatny, to nie wypada narzekać.

TAD     TAD     TAD

Budowa
Kolumny są ogromne. Mają przyciężkie proporcje, interesujące przetworniki i przyciągną uwagę nawet w salonie 100 m². Taka ich rola, bo jeśli ktoś wydał na nie tyle co na kawalerkę w centrum Warszawy, to raczej nie zamierza ich chować w kącie. Elektronika na pierwszy rzut oka wpisuje się w ten kanon. Urządzenia są utrzymane w dwóch kolorach, (końcówka i preamp przypominają flagę). Wzornictwo jest proste, wręcz spartańskie; z bliska ma wdzięk czołgu. Wszystko jest potężne, solidne, przeciwpancerne, a odtwarzacz do złudzenia przypomina wieżę z działem na lotniskowcu; tylko dodać lufę. Ale ma to swój urok, bo zachowano umiar. Jeszcze krok do przodu, przyklękamy, patrzymy z odległości kilkunastu centymetrów i… widać perfekcję w każdym milimetrze.
Ale jako że sprzęt swoje kosztuje, to zachwyty sobie odpuszczę. W końcu nikt nam łaski nie robi.

Odtwarzacz D600
Składa się z dwóch pudełek. Mimo że waży 26,5 kg, zdecydowano się zasilacz umieścić na zewnątrz. Eliminuje to oddziaływania pomiędzy obwodami sygnałowymi a polem magnetycznym generowanym przez transformatory. Zwykle obie sekcje się izoluje, ale nic nie zastąpi faktycznego rozdzielenia. W przypadku TAD-a mamy idealną sytuację – osobne pudełko możemy odstawić za szafkę (tym bardziej, że urodą nie grzeszy) i wszelkie interferencje z głowy. Podobną koncepcję ma Naim i kilku innych producentów, ale tu zasilacz nie stanowi upgrade’u, tylko nieodłączny komponent. „Pudełko do prądu” waży 13 kg. Musiał się w nim zmieścić transformator toroidalny 400 W, wybrany ponoć na podstawie odsłuchów. Czy to prawda, nie wiem, ale zasilacz wystarczyłby na sporą integrę. A mocy, jak wiadomo, nigdy za wiele. Choć inaczej sądzą zieloni, którzy najchętniej daliby nam do dyspozycji 12 W ekologicznego prądu, bo „do muzyki przecież więcej nie trzeba”.
Masa klocka wynika z założenia, że jako źródło potrzebuje on maksymalnej stabilności. Odporność na drgania i wibracje mogą być dla jednych istotne, dla innych pomijalne, ale inżynierowie TAD-a postanowili załatwić sprawę jednoznacznie i odmownie. Choćby dla świętego spokoju, bo konkurencja za podobne pieniądze też czasem robi z tego spektakl rozwiązań technicznych. Tutaj mamy odlane z aluminium chassis. Wibracje mogą generować szum, więc te z zewnątrz ograniczono tak, że w zasadzie ich nie ma. W obudowie tkwi płat stali o grubości 6 mm, który ma całość dociążyć. Przy okazji obniża środek ciężkości. Pokrywa go dodatkowo warstwa miedzi, żeby się nie udzielał magnetycznie. Kanapkowa struktura daje sztywność, a miedziana powłoka obniża impedancję masy, poprawiając odstęp sygnału od szumu. Dalsze oddalenie od otoczenia zapewniają nóżki o trzypunktowym mocowaniu. Blokują przepływ wibracji i wspierają się na sztywnej podstawie, izolowanej mechanicznie od stalowej płyty.
Na tym można budować solidny dom, w którym zamieszka muzyka. Jedną z głównych zalet konstrukcji jest oryginalny mechanizm. To nawet nie klon Pioniera, choć byłoby co powielać, ale czytnik zbudowany od nowa. Gdyby było inaczej, wykorzystano by napęd z płytą kładzioną odwrotnie. Tymczasem szuflada jest zwykła, choć aluminiowa (plastik w tej cenie po prostu nie uchodzi), a dysk ląduje normalnie, napisami do góry. Jednak nie pozostawiono błyszczącej, srebrnej powierzchni. Bo choć wyglądałaby dobrze, to mogłaby odbijać światło, co w sąsiedztwie lasera nie jest specjalnie mile widziane. Matowa farba zapewnia właściwą rozdzielczość fotodiodzie, czyli nie daje refleksów, które mogłyby zakłócić rozdzielczość i prawidłowość zerojedynkowego kodu, odbitego z wgłębień tłoczenia płyty.
Wszystkie elementy transportu są metalowe. Zębatki, łożyska, chassis (także przeciwpancerne), co daje pewność, że się nie zużyją, a nasz instrument będzie działał, jak należy. Jeżeli coś się schrzani, to już w oprogramowaniu, a to się naprawia bezinwazyjnie.
Bawiłem się „Tadeuszem” przez ładne kilkanaście minut, wsuwając i wysuwając szufladę. Działa lepiej niż we flagowcu Accuphase’a. Bezszelestnie, pewnie i z dokładnością do ułamka milimetra. Chodzi na jakimś oleju czy co? Macałem, paluchów nie utłuściłem. To taka sama sytuacja jak pod Stalingradem. Jak broń dobra, to nie trzeba smarować, bo jeszcze zamarznie. Tylko ładować i strzelać jak Zajcew.
Przedzierając się przez ble-ble w materiałach prasowych, trafiłem na zegar. Nie to, żeby było już późno i czas spać. TAD opracował ponoć rewolucyjną koncepcję precyzyjnego Master Clocka UCPG. Redukcja jittera w niskim paśmie ma być sensacyjna, a udało się to osiągnąć dzięki nowemu oscylatorowi, bo wszystkie dostępne na rynku były do kitu.
Przetwornik już nie wymagał własnych patentów. To dwa konwertery Burr-Browna PCM1794, połączone równolegle w konfiguracji zbalansowanej, co znów skutkuje obniżeniem poziomu szumów.
Układy wyjściowe to wdrożenie koncepcji jak najprostszego i najbardziej precyzyjnego przesyłu sygnału. Konwerter prąd-napięcie zbudowano z elementów dyskretnych, również pod kątem eliminacji szumu.
Na płycie czołowej widzimy tylko cztery guziki, no i ten kant na środku, jak w lodołamaczu albo spycharce. Jakby zasypało na zimę, może się przydać.

TAD     TAD     TAD

Przedwzmacniacz C2000
Preamp jest jeszcze skromniejszy, a raczej: sprytniej zamaskowany. Do połowy czarny, a tam wszystkie przyciski, których raczej nie dotkniemy. „Menu”, „select”, „exit” – zawracanie głowy. Liczą się dwie wielkie gałki „na srebrnym” – wybierak wejścia i głośność. Po podłączeniu kabli każdy normalny człowiek chce zapomnieć o dodatkowych opcjach, bo są pożądane, jak aneks do umowy kredytowej na 13 stron małym drukiem.
Jakby to komu nie wystarczyło, jest pilot. Prosty, intuicyjny, metalowy. Bardziej skomplikowany dodano do CD. Z tyłu wylądowały wejścia w dwóch standardach: XLR i RCA, a do tego asynchroniczne USB. Bazuje ono na algorytmie napisanym przez TAD-a i w porównaniu z tradycyjnym synchronicznym transferem oferuje kontrolę przepływu danych oraz ich dokładniejsze taktowanie. Dzięki temu unikamy jittera generowanego przez PC. Przedwzmacniacz to w pełni symetryczne dual-mono. Zwrócono uwagę nawet na takie szczegóły, jak długość okablowania wewnętrznego w każdym kanale. Musi być identyczna, aby nie nastąpiły nawet mikroskopijne przesunięcia fazowe. Jeżeli chodzi o stabilność obudowy, mamy tutaj analogiczną budowę, jak w odtwarzaczu. Wszystkie elementy są przytwierdzone bezpośrednio do podstawy; nawet nóżki wykonano z metalowego odlewu i zamocowano trzema śrubami.
Dla źródeł cyfrowych przewidziano konwerter na chipach PCM 1794A Burr-Browna, a zasilanie sekcji cyfrowej jest odseparowane od analogowej. W preampie zdublowano także oscylator UPCG. Na masę ponad 23 kg składa się głównie solidny transformator toroidalny i pancerna obudowa.

TAD     TAD

Końcówka mocy M2500
Końcówka mocy tak właśnie ma wyglądać. Oprócz włącznika sieciowego żadnych przycisków na froncie, a z tyłu tylko komplet wejść i wyjść, w tym wypadku zdublowany (RCA/XLR). Obudowę znów usztywniono i wzmocniono blokiem aluminium o masie 9 kg. Nie znajdziemy natomiast radiatorów. Wzmacniacz pracuje w klasie D. Nie przepadam za takimi rozwiązaniami i uważam, że jeżeli już kogoś stać na tak drogie klocki, to zapłaci i za straty energii, sięgające  w klasie A 75 %. Producent twierdzi jednak, że wybór tego rozwiązania nie został wymuszony „poprawnością polityczną”. Miał na celu oddanie szybkości i energii nagrań. Zasilanie jest analogowe, oparte na dwóch transformatorach toroidalnych (rdzenie wykonuje się z granulowanej stali, dającej wysoką saturację magnetyczną, również przy impulsach na granicy wydajności) i czterech ogromnych kondensatorach elektrolitycznych, wykonywanych tylko na potrzeby TAD-a, o łącznej pojemności 132000 µF. Stopień mocy bazuje na tranzystorach MOSFET o niskiej impedancji wyjściowej i jest podłączony do zacisków wyjściowych bez pośrednictwa kabli. Układ jest w pełni symetryczny i dual mono. Kanały lewy i prawy, a także zasilacze każdego z nich (również dla ujemnej i dodatniej połówki sygnału) zostały od siebie odseparowane.
Przy obciążeniu 4 omów wzmacniacz oddaje 500 W. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, zważywszy na fakt, jakie smoki ma nakarmić.

TAD     TAD     TAD     TAD

Kolumny R1
Zważywszy na rozmiary, a także ceny, to kolumny zasługują na miano serca systemu. Zastosowano w nich autorskie rozwiązania, w tym nowoczesne technologie, które są konikiem Barta Locanthi – twórcy zestawów.
Jedno jest pewne – żaden złodziej nie wyniesie z domu tak potężnych kloców. Masa 150 kg/szt. wynika z faktu, że nie żałowano materiałów. Najwięcej pochłonęła obudowa. Pod nazwą SILENT (Structurally Inert Laminated Enclosure Technology) kryje się skomplikowana technika, polegająca na składaniu skrzyń z wielu warstw i elementów, jak z klocków. Każdy materiał jest dobrany pod kątem właściwości akustycznych – tłumienia, odporności na drgania i łączenia poszczególnych warstw. Wykorzystano tu doświadczenia z innych dziedzin, jak budowa jachtów czy skrzydeł samolotów. Szkielet stanowi 21 mm sklejka brzozowa, którą następnie pokrywa się kilkoma warstwami paneli. Widoczne na zewnątrz „boczki” to łączone ciśnieniowo sklejki, w najgrubszym punkcie tworzące deskę o grubości blisko 14 cm. Kula karabinowa nie przejdzie.
Kształt zbliżony do łzy redukuje załamania na krawędziach, a także fale stojące wewnątrz obudowy. Temu ostatniemu służy też technika ABD, czyli takie rozlokowanie dwóch głośników basowych, aby ich drgania wzajemnie się nie wzbudzały. Całość opiera się na grubym aluminiowym odlewie, w którym znajduje się wylot bas-refleksu. Sam kanał ma kształt tuby, przez co niskie tony ulegają dodatkowemu wzmocnieniu. Unika się też załamań fali powstającej na kantach wylotu (są zaokrąglone).
Podobnie jak u Audio Physika, Thiela i kilku innych producentów, obudowy są odchylone do tyłu pod kątem 4 stopni. Dzięki temu spójność czasowa przetworników jest lepsza (fale o wysokiej częstotliwości rozchodzą się szybciej niż te o niskiej), a środek ciężkości – obniżony, co poprawia stabilność kolumn. Oparcie jest trzypunktowe. Do kompletu dołączane są dwa rodzaje nóżek. Jedne to standardowe kolce, drugie mają zaokrąglone końcówki, by nie kaleczyć podłogi. Lepiej zastosować ostre szpikulce, ale nie można zapomnieć o metalowych podkładkach, bo przy tym obciążeniu stal wejdzie w każdy parkiet jak w masło.
Zwrotnica składa się z trzech części, podłączonych bezpośrednio do podwójnych terminali głośnikowych. One z kolei tkwią w aluminiowych płytach, stanowiących jednocześnie radiator dla grzejących się podzespołów elektronicznych.
Najważniejszą częścią kolumn jest koncentryczny przetwornik średnio-wysokotonowy. To autorska konstrukcja, której opracowanie pochłonęło większość kosztów i, jak sądzę, jest to najdroższy podzespół w całym systemie. Głośniki współosiowe to żadna nowość. Stosowane były już pół wieku temu, z uwagi na najbardziej prawidłową propagację fal. Później zauważono, że dzięki tej konstrukcji można osiągnąć nie tylko kuliste czoło, ale także wyśmienite efekty przestrzenne. Przetwornik CST (Coherence Source Transducer) TAD-a jest jednak wyjątkowy. Przenosi pasmo: 250 Hz – 100 kHz (podział przy 2 kHz), a poza tym cechują go: doskonała kontrola kierunkowości, wyrównane tłumienie i praktyczny brak zniekształceń. Do budowy membran użyto berylu. Jak dotąd stosowany był on przez konkurencję w kopułkach (Focal), ale TAD od 30 lat eksperymentuje z tym materiałem, więc kto wie, komu należy się palma pierwszeństwa. Membrana wysokotonowa ma średnicę 35 mm i wykonuje się ją przy użyciu technologii MOCVD (Metal Organic Chemical Vapor Deposition) polegającej na napylaniu warstw. Kształt powstał w oparciu o symulacje komputerowe. Poszerza pasmo u góry i przesuwa częstotliwość rezonansową daleko poza zakres słyszalności. Membrana średniotonowa to także beryl. Dla kopułki działa przy okazji jak element kontrolujący dyspersję.
Obudowa głośnika jest bardzo sztywna i wyprofilowana tak, aby zmniejszyć załamania fal na krawędziach. Sama masa kosza wygasza wibracje, ale konstruktorzy opracowali specjalny układ blokujący drgania przetwornika tak, aby nie przechodziły na obudowę. Tak samo postąpiono z głośnikiem basowym. Można więc liczyć, że oba nie wejdą sobie w paradę.
Membrana basowa ma trójwarstwową strukturę, przez co ma się nie deformować przy dużych wychyleniach. Składa się z pianki na bazie akrylu, umieszczonej pomiędzy włóknami aramidowymi. Aby wyeliminować straty energii, nakładka przykrywająca szczelinę magnetyczną została wykonana z tego samego materiału.
Konstrukcję napędza magnes neodymowy. Zawieszenie pochodzi z profesjonalnych głośników TAD-a, nagłaśniających m.in. koncerty. Ma postać wielokrotnej fałdy, której kształt obliczono tak, aby ruch przypominał pracę tłoka.
Zamiast maskownic kolumny mają osłony głośników basowych, wchodzące w wyfrezowane otwory w wygiętej łukowato płycie frontowej.
Jakość wykonania jest perfekcyjna. Przy tej cenie ręczna robota najlepszych fachowców to standard.

TAD     TAD

Konfiguracja
Słuchanie tak drogich urządzeń wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem. Jeżeli wszystko się podoba, to jest OK. Ale jeżeli przyjdzie do głowy choć słowo krytyki, zawsze padają zarzuty niewłaściwej konfiguracji systemu. Tym razem powodów do obaw nie było, ponieważ wszystkie elementy pochodziły od TAD-a, a pokój został zaadaptowany akustycznie. Wprawdzie słuchanie w pomieszczeniu innym niż własne, a taka sytuacja miała miejsce tym razem, wyklucza porównanie z poprzednimi wspaniałościami, ale trudno byłoby mi zapewnić temu systemowi właściwe warunki pracy u siebie.
Opis pełnego zestawu daje też możliwość przyjrzenia się firmowej koncepcji  dźwięku. Bez zaburzania jej obcymi elementami, które wprowadziłyby własny charakter. Z punktu widzenia recenzenta to tym ciekawsze, że pozwala zyskać spojrzenie na efekt pracy konstruktorów.
System TAD-a jest w pewnych obszarach na tyle spektakularny, że tego dźwięku nie zapomni się do końca życia. Po odsłuchu mogłem więc zostawić sobie miesiąc na ułożenie obserwacji w logiczny ciąg.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Jedno jest pewne: nie da się napisać tej recenzji w postaci jednoznacznej diagnozy, bo sprzęt zachowuje się jak kameleon. Zmienia się w zależności od tego, jakiej muzyki słuchamy. Większość cech pozostaje taka sama, ale prezentacja klasyki będzie się różnić od ostrego rocka czy kameralnego jazzu. Najważniejsze jednak, że w większości przypadków wychodzi to słuchaczowi na dobre, bo zmiany idą w pożądanym kierunku.
Zacznę od nagrań, które zrobiły na mnie największe wrażenie. To głównie pakiet kochanych staroci, do których wracam niczym syn marnotrawny. Pink Floyd, Cat Stevens, King Crimson, Emmerson, Lake and Palmer, potem chronologicznie trochę do przodu – Mike Oldfield, Alan Parsons Project i… możecie wpisać kolejnych 20 nazw w posobnej estetyce.
Najpierw TAD podzieli te płyty na dobrze i źle nagrane. Te drugie zabrzmią „zwyczajnie”. Oczywiście, poczujemy, że w dole pasma kryje się cykający zapalnik bomby, muskuły prężą się przed startem, przestrzeń potrzebuje tylko dotknięcia, aby wybuchnąć. Ale to się nie dzieje. Kiepskie realizacje skutecznie blokują otwarcie bramy do lepszego świata. I dobrze, bo gdyby tutaj nastąpiły cuda, musiałbym szukać w dźwięku TAD-a oszustwa. Słucha się więc z przyjemnością i lepiej niż na dobrym systemie za 30 kzł. Jednak czy na tyle, żeby wydać majątek? Nie.
Jazda się zaczyna, kiedy w szufladzie ląduje realizacja wybitna albo przynajmniej bardzo dobra. I to mnie w ogóle nie dziwi, bo nawet porsche nie pojedzie na „niebieskiej” benzynie do syrenek i wartburgów albo wręcz się zepsuje. Problem w tym, że niekoniecznie te płyty, które uważacie za wybitne, spełnią wasze oczekiwania. Może się okazać, że mieliście błędne obserwacje co do jakości pracy dźwiękowców. Dotychczas wałkowane na okrągło ścieżki okażą się niczym specjalnym, a inna płyta zabłyśnie w momencie, w którym zupełnie tego nie oczekiwaliście. Ten system przesiewa płytotekę bezlitośnie i ma jedną zaskakującą zdolność. Od tej pory to nie wy będziecie wybierać najlepsze realizacje, tylko zrobią to za was elektronika i kolumny. Kiedy już trafimy na perełkę (a w przywiezionych na odsłuch płytach było ich niemało), szczęka opada i na usta ciśnie się: „Tak to brzmi? W życiu bym się nie spodziewał”. Wrażenia są bowiem spektakularne!
Najbardziej do fotela przykuwa sposób prezentacji nagrań, w których wyeksponowano pierwszy plan. Często tak robiono na przełomie lat 70. i 80., aby głos lidera albo ważna solówka były słyszalne nawet na radiach samochodowych i kuchennych samograjach. W przypadku systemów skrojonych pod kątem monitorów BBC odnosimy wrażenie, że głos siedzi nam prawie na twarzy, a muzycy wychodzą przed głośniki. TAD idzie jeszcze dalej. Nie o krok, ale o barani skok. Efekt przebija nawet słuchawki, bo już nie czujemy, jakby dźwięk pompowano wprost do uszu, ale jakby siedział nam wewnątrz głowy. Ogromny, nasycony i mięsisty wokal wydobywający się z naszego mózgu. Czasem taki efekt można uzyskać w dobrze nagłośnionym kinie, ale TAD posuwa się dalej. Być może sala projekcyjna „na TAD-ach” daje takiego kopa, w każdym razie, jeżeli będąc na wycieczce w USA, znajdziecie się w pobliżu wspomnianego we wstępie Linwood Dunn Theater, wybierzcie się na dobry film akcji.
Dawka bezpośredniości jest najbardziej dobitna, gdy siedzimy na kanapie pośrodku pokoju. Jednak głośniki zachowują się hojnie także wobec naszych gości i nawet ci, siedzący gdzieś w kącie na zydelku, dostaną 80 % dobrodziejstwa. Znaczy to, że kolumny są w stanie równomiernie pokryć dźwiękiem dużą powierzchnię.
Gradacja dalszych planów też nosi cechy przybliżenia, ale może tak mi się zdawało, bo to z kolei pewnie wynika z drugiej cechy – szczegółowości. To już nawet nie jest poziom słuchawek do masteringu. Wchodzimy tutaj w nowy obszar estetyki, dotąd dla nas niedostępny. Mogę to śmiało powiedzieć, bo już nieraz odczułem namiastkę tego efektu, ale tutaj zrobiono z niego spektakl. Wystarczyły dwie płyty i dosłownie po dziesięć sekund każdej. Nie trzeba się godzinami napinać i szukać igły w stogu siana. Wrażenie jest natychmiastowe i tak dobitne, że nie pozostawia złudzeń. Niedowiarek może powtórzyć słuchanie i sto razy. Ale po co, skoro za każdym razem będzie tak samo?
W tym wypadku były to chórki – jeden na składance Cata Stevensa, drugi na przedostatniej płycie Dream Theater. Ten pierwszy jest z założenia delikatny i towarzyszy soliście w tle. Jasne, że to głos Cata jest najważniejszy i postawiono przy nim wykrzyknik, ale już po chwili (wystarczy skierować uwagę na tło) dociera do nas zaskakująca obserwacja – każdą osobę z chórku słyszymy równie bezpośrednio! Możemy się skupić na jednej i śledzić wszystkie szczegóły emisji. To niesamowite doświadczenie, a z drugiej strony – wymarzone narzędzie dla producenta nagrania. Byłem w szoku. Nie dlatego, że TAD tak zagrał, ale z podziwu dla roboty Stevensa. Każda osoba była świetnym muzykiem i nie wiem, czy dzisiaj ktoś by poświęcił tyle uwagi, żeby zadbać o podobne drobiazgi. Facet musiał być tak wielkim profesjonalistą i wymagającym producentem, że chyba historia muzyki rozrywkowej poświęca mu zbyt mało uwagi.
Drugi chórek – w Dream Theater. Do tej pory odbierałem go jako jeden plan. TAD pokazał, że jest inaczej. Do pierwszego, zasadniczego, jest dograny drugi, z „dopalonym” basem. Na tym systemie podział słychać wyraźnie. Chyba nie jest to niechlujstwo przy miksie, bo brzmi ciekawie. Dla wyjaśnienia – wspomniany chórek tylko podkreśla pierwszy dźwięk wokalu w refrenie. Więc trwa, na oko, mniej niż sekundę. A efekt jest wyraźny i nie trzeba się ani trochę wysilać. Podobne zjawisko podkreślenia pierwszego planu bez potrzeby osłabiania innych (teoretycznie niemożliwe, prawda?) można zauważyć na płytach The Doors. Każda solówka ma równą wagę, mimo że koncentrujemy się na Morrisonie.
Wspomniane chórki to tylko przykład, bo równie dobrze możemy się skoncentrować na warstwie instrumentalnej, choćby perkusji. Wszystko jedno, co zechcemy śledzić, na którym planie i przy jakiej głośności – przyjdzie łatwo i z naturalną swobodą.
To są dwie spektakularne cechy TAD-a. Czy o reszcie warto pisać? Warto, bo góra jest aksamitna, bas wspaniale rozciągnięty, przestrzeń rewelacyjna, choć specyficzna. I nie warto, bo wystarczy powiedzieć, że ewidentnych wad ten sprzęt nie ma, a każda cecha obserwowana z osobna zasługuje na swoją dawkę komplementów. Ale czy za takie pieniądze coś może być nie tak? Znowu wypada powiedzieć: nikt nam łaski nie robi.

Konkluzja
Wszystko zależy od nagrania. Jeżeli będzie płaskie i hałaśliwe, sprzęt tak je zagra. Jeżeli przeciętne – zabrzmi przeciętnie. Jeżeli będzie wybitne – zaczyna się odkrywanie nowej jakości, dotąd nieznanej. Posiadacza TAD-a czeka też brutalny pojedynek stereotypów z rzeczywistością. Bo wiele „audiofilskich” płyt okaże się po prostu marnotą podrasowaną „na heblach” stołu mikserskiego. Ale zastanówcie się przez chwilę: jak to jest, że te albumy lądują głównie w sklepach ze sprzętem?
Odpowiedź jest prosta: bo byle paździerz brzmi na nich świetnie. Na takich klejnotach jak TAD słychać jednak wyraźnie wyciągniętą górę, podbity bas, hektolitry pogłosu, a zamiast nasyconego, jędrnego dźwięku do uszu trafia jazgot. Prawdziwie dobra realizacja to coś, co niełatwo docenić.
Jeżeli muzyka się zmienia, zmienia się TAD. Jeżeli w odtwarzaczu ląduje diament, TAD zrobi mu właściwą oprawę.

072-082 hifi 7 12 T

Autor: Maciej Stryjecki
Zdjęcia: TAD
Źródło: HFiM 7-8/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF