HFM

artykulylista3

 

NAD C326BEE/ C546BEE

32-34 10 2013 01m

Gdzie się zaczyna rozmowa o „przyzwoitym systemie”? Na pewno nie w okolicach supermarketowej półki, ale w wyspecjalizowanych salonach i przynajmniej ze średnią krajową w kieszeni.

Nie ma litości. Dobre rzeczy muszą kosztować, chociaż zdarzają się wyjątki. Duet NAD-a nieznacznie przekracza cenę 4000 zł i już na wstępie można powiedzieć, że jest jedną z najlepszych propozycji na „dobry początek”.
Dla wielu osób ze skromnymi dochodami albo bez ambicji nieustannego wymieniania kolejnych urządzeń może to być ostateczny zakup. Zwłaszcza jeżeli zastanawiacie się nad kinem domowym, a chcecie słuchać muzyki, weźcie pod uwagę stereo. Łatwiej się z nim żyje, a porównanie brzmienia dwukanałowej elektroniki dobrego producenta z amplitunerem AV najczęściej nie pozostawia na tym ostatnim suchej nitki.


Początkujących może zmylić skromny wygląd. NAD-y zawsze miały opinię niespecjalnie wyszukanych wizualnie. Jednak klienci zdążyli się już przyzwyczaić do wzornictwa, które pozostaje niemal identyczne (kolejne liftingi zawsze polegały na kosmetycznych zmianach) od dekad, a najważniejsza pozostaje dla nich funkcjonalność i prostota obsługi.


Na jedno na pewno można ponarzekać – plastikowe fronty. W tej cenie konkurencja potrafi zaproponować nie tylko blachę, ale nawet szlifowane aluminium (np. Cambridge Audio). Jest to bardzo widoczne, ponieważ farba na plastiku wygląda gorzej niż na metalu. NAD-y występują w dwóch wersjach i tytanowa jest kompletnie „niewyględna”. Tradycyjna – ciemnoszara – przynajmniej nie rzuca się w oczy.
Dla brytyjskiej firmy (chociaż projekty powstają w Kanadzie, a produkcja odbywa się w Chinach) uroda urządzeń zawsze była kwestią drugorzędną, za to jakość elektroniki i efekt brzmieniowy traktowano priorytetowo. Ta polityka okazała się skuteczna, bo klient NAD-a to człowiek już trochę wyedukowany i obeznany z hi-fi; poszukujący „czegoś lepszego”. Pozostaje nadzieja, że tak będzie nadal i nikt nie wpadnie na pomysł dotarcia do masowego odbiorcy, bo wówczas ani jeden, ani drugi nie będzie zadowolony.


Budowa


Wzmacniacz
Na przedniej ściance C326BEE znalazło się sporo przycisków. Głównie za sprawą rozbudowanego selektora źródeł. Obejmuje on siedem wejść liniowych, w tym mały jack do podłączenia przenośnego plejera. Pracę sygnalizują diody, podświetlające przyciski w zagłębieniach. Oprócz tego mamy pokrętło siły głosu, dwupunktową (odłączaną) regulację barwy i balans. Włącznik z przodu przestawia urządzenie w tryb czuwania; główny znalazł się z tyłu, żeby nie kusiło. Dzięki temu wzmacniacz będzie zawsze gotowy do pracy, a w spoczynku pobór mocy jest pomijalny.

32-34 10 2013 02m

Wzmacniacz – średniej wielkości zasilacz, czarny Alps i montaż powierzchniowy.


W komplecie wejść/wyjść mamy aż 11 par złoconych gniazd, w tym pętlę magnetofonową, wyjście do subwoofera i wyjście z preampu/wejście do końcówki mocy, spięte klamrami. Zaciski kolumnowe są tanie, plastikowe, ale – na szczęście – przyjmują banany i widełki.
O ile z zewnątrz widać oszczędności, to w środku nie ma się do czego przyczepić. To wprawdzie budżetowa konstrukcja, ale wykonana porządnie, bez wytaniania na komponentach.
Zasilacz oparto na sporym transformatorze toroidalnym oraz kondensatorach o łącznej pojemności 30000 µF. Od elektroniki jest odseparowany radiatorem, do którego przykręcono po dwa tranzystory na kanał. W sekcji prądowej mamy dwa kolejne – Motorole NWJ 0281 i NWJ 0302. Całość elektroniki mieści się na jednej dużej płytce, zmontowanej techniką powierzchniową. Za regulację głośności odpowiada czarny Alps.

 

32-34 10 2013 03m

W odtwarzaczu pokaźny zasilacz, SMD i nowość – przetwornik Wolfsona.

 

 

Wzmacniacz wyposażono w układ Power Drive, umożliwiający chwilowe oddanie mocy znacznie wyższej, niż widzimy w tabelce. To zapewnia poprawę odczuwalnej dynamiki. Z „drugiej strony” mamy Soft Clipping – układ zapobiegający skutkom przesterowania. Chroni on głośniki przed zbyt wysokim poziomem zniekształceń, a w efekcie – przed spaleniem.

Odtwarzacz CD
Odtwarzacz C546BEE jest równie prosty i intuicyjny w obsłudze co wzmacniacz. Nie potrzeba instrukcji obsługi, żeby go podłączyć i korzystać z funkcji. Tym bardziej, że jest ich niewiele. Poza podstawowymi, ukrytymi w sprytnej gałce-przycisku, mamy sterowanie jasnością wyświetlacza (z opcją CD tekstu) oraz odtwarzanie losowe, chyba nikomu niepotrzebne.
Ciekawość budzi przycisk Source. W dzisiejszych czasach często oczekuje się od cyfrowego źródła, aby współpracowało z przenośnymi samograjami i różnymi zabawkami, którymi fascynuje się młodzież. NAD taką możliwość daje i ma w tym celu zamontowane gniazdo USB z przodu. Można dzięki niemu odczytać pliki MP3 i WMA.

32-34 10 2013 05m

Uroda NAD-a zawsze była kontrowersyjna, ale klienci się przyzwyczaili.


W zestawie wyjść znalazło się analogowe RCA i dwa cyfrowe: koaksjalne i optyczne. Gniazdko zasilania przyjmuje tylko dwużyłowy kabelek. Napęd działa dość szybko i płynnie, a urządzenie robi wrażenie solidnego i nie przysparzającego kłopotów. Jeżeli chodzi o elektronikę, to tak jak we wzmacniaczu – mamy montaż SMD, dobre elementy na dużej płytce (układy cyfrowe na drugiej, mniejszej) i całkiem solidne zasilanie. Nowością jest przetwornik. Do tej pory NAD korzystał z katalogu Burr-Browna. Obecnie przesiadł się na Wolfsona. Piloty, jak to zwykle bywa, są przeładowane przyciskami.
Ogólnie, mimo narzekań na plastikowe płyty czołowe i linię wzorniczą, system prezentuje się solidnie. A to, co ma najlepsze, ukrywa we wnętrzu. Audiofile powiedzą: „Przecież właśnie o to chodzi!”.

 

Wrażenia odsłuchowe
Aby wyrobić sobie zdanie na temat duetu NAD-a, trzeba posłuchać różnorodnego repertuaru. Na podstawie rzadkich faktur w audiofilskich realizacjach dowiemy się tylko, że brzmienie jest muzykalne i przejrzyste, z tendencją do uspokajania hałasów na przełomie średnicy i wysokich tonów. Podobnie w muzyce kameralnej – skupimy się na czystości, lekko ocieplonym środku i wyrazistej, a jednocześnie nie kłującej górze. Wydaje się więc, że to system oferujący przede wszystkim spokój i kulturę prezentacji. Do momentu, w którym do szuflady odtwarzacza trafi krążek z ciężkim rockiem albo późnoromantyczną symfoniką.

32-34 10 2013 06m

Gniazd więcej, niż się przyda.


Charakter średnicy i góry pozostaje ten sam. W przypadku fortepianu na tle orkiestry już nie czujemy takiego ocieplenia, jak w muzyce wokalnej. Dźwięk staje się chłodniejszy i bardziej obiektywny. Najważniejsze jednak, że natłok informacji nie powoduje bałaganu. Oczywiście, to jeszcze nie ten zapas dynamiki i swobody, jaki znajdziecie w wyższych segmentach cenowych, ale NAD-y poczynają sobie śmiało, zwłaszcza gdy przyjdzie im oddać dłużej trwające, wysokie natężenia dźwięku. Patent „dopalacza prądowego” najwyraźniej działa.
W dziedzinie przestrzenności i porządku na scenie mamy tu średni poziom z tego przedziału cenowego. A warto wziąć pod uwagę, że NAD dopiero go rozpoczyna.
Największe zaskoczenie czeka w zakresie basu. Ten jest mocny, energiczny i potrafi zejść nisko. Jego charakter jest raczej miękki i głęboki, ale z zachowaniem miłej dla ucha sprężystości.

 

Konkluzja
System za te pieniądze nie może oszałamiać, zachwycając równocześnie perfekcyjnie naturalną barwą. Zwykle musimy wybierać: albo jedno, albo drugie. Tymczasem NAD obie te szkoły łączy, zachowując w każdej estetyce poziom wyższy od średniej. Dla audiofila to dobry początek; dla osoby, która do tej pory słuchała koncernowych kombajnów i taniego kina domowego – nowa jakość.

 

32-34 10 2013 Tm

 

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 10/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF