HFM

artykulylista3

 

Creek Evolution 2

21-41 02 2010 CreekEvolution2 01Niedawno prezentowaliśmy świetny wzmacniacz Creek Evolution 2. Teraz pora na odtwarzacz, który tworzy z nim zgrabny duet.

Creek w tej grupie do tanich nie należy. Kwota przekraczająca 3000 zł rodzi już wysokie oczekiwania, ale brytyjski odtwarzacz spełnia je z nawiązką.

Budowa
Po pierwsze wygląd. Evo w tej grupie prezentuje się najbardziej elegancko. Idzie za tym jakość wykonania i zastosowanych materiałów. Przednia płyta to centymetrowy płat szlifowanego aluminium. Choćby dlatego przy pierwszym kontakcie urządzenie wygląda na droższe, niż jest w rzeczywistości. Oprócz wygrawerowanego logo, na froncie znajduje się tylko szuflada i sześć błyszczących, metalowych przycisków do obsługi najważniejszych funkcji. Wyłącznik sieciowy to tradycyjny mechaniczny prztyczek.
Z tyłu zainstalowano parę gniazd analogowych, dwa cyfrowe (koaksjalne i optyczne), sieciowe IEC i przełącznik napięcia 115/230 V. Urządzenie opiera się na czterech solidnych nóżkach. Niby szczegół, ale też dodaje uroku. Obudowa jest w całości metalowa. Plastik znajdziecie tylko w postaci szybki wyświetlacza.
Pilot także jest z metalu. Choć dosyć skomplikowany, to wykonany tak, jakby miał obsługiwać flagowego Marantza. Z zewnątrz Creek wygląda luksusowo i nie odbiega jakością od droższej serii Destiny. A kosztuje trzy razy mniej.

21-41 02 2010 CreekEvolution2 02     21-41 02 2010 CreekEvolution2 03

Front, razem z całym sterowaniem, zamknięto w metalowej puszce, oddzielającej układy kontrolne od elektronikiw środku. Ekranowanie jest niemal kompletne, więc trudno mówić o wpływie wyświetlacza na inne komponenty. Sprawę załatwiono raz, a dobrze.
Elektronika mieści się na dwóch płytkach drukowanych. Pierwszą widać od razu – zajmuje połowę wnętrza. Zasilanie bazuje na transformatorze z rdzeniem C. Osobne odczepy dostarczają prąd do sekcji analogowej i cyfrowej. Za filtrację odpowiadają kondensatory Elny o pojemności 8200 μF każdy. Przetwornik oparto na układach Burr-Brown PCM 1796 (24 bity/192 kHz). W stopniu wyjściowym pracują wzmacniacze operacyjne OPA 2134 tej samej firmy. Zanim sygnał trafi do wyjścia, przechodzi przez przekaźniki Takamisawy.
Transport pochodzi od chińskiej firmy Asatech. Pod porządnym mechanizmem znalazła się druga płytka, z układem NXP-CD10. Układ optyczny zamontowano na aluminiowych szynach. Wewnętrznego okablowania w zasadzie nie ma. Jedyne druciki, jakie pozostały, dostarczają obwodom napięcie. Do oceny konstrukcji tego urządzenia wystarczy jedno słowo: brawo!

21-41 02 2010 CreekEvolution2 05     21-41 02 2010 CreekEvolution2 04

Wrażenia odsłuchowe
W nagraniach rockowych Creek przypomina mi Rotela. Na płycie Prince’a usłyszałem ten sam rodzaj ekspresji – nasycony, mięsisty dźwięk z soczystą górą i mocnym dołem. Jednak bas był tutaj lepiej kontrolowany. Odtwarzacz trzymał go w ryzach i nie pozwalał rozwlekać wybrzmień, chociaż akurat na tym albumie o to nietrudno. Przy skomplikowanych aranżacjach nie odnosiło się wrażenia bałaganu. Brytyjska maszyna starała się zawsze utrzymać porządek, precyzyjnie dozując sygnały w planach. Evo zachowywał się trochę jak Gamut CD-3. To oczywiście jeszcze nie ta klasa, bo i cena sześciokrotnie niższa, ale słychać było tę czystość, która sprawia, że nawet nagrania koncertowe nie traciły przejrzystości, zachowując jednocześnie energię i dynamikę.
W piosence „Beautiful, Loved and Blessed” (album „3121”) pojawiają się bardzo głębokie, energiczne tąpnięcia, wygenerowane elektronicznie. Z przekazaniem ich potęgi w zasadzie żaden odtwarzacz z tego testu nie miał problemu. Gorzej było z utrzymaniem ich w ryzach. Srebrny Creek pokazał tutaj klasę wykraczającą ponad swój segment cenowy. Z głośników przestała się wylewać magma, a pomruki zaczęły współgrać z sekcją rytmiczną, tworząc już nie koloryt, ale w pewnym sensie biorąc na siebie rolę stopy. Wydaje się jasne, że takie właśnie było zamierzenie producenta.
Precyzja i kontrola wybrzmień pasowały do muzyki symfonicznej. Kotły, bęben wielki i sola kontrabasów nabrały energii i nie zamazywały proporcji pomiędzy grupami instrumentalnymi, chociaż basu nie brakowało. Najbardziej podobało mi się jednak to, że brzmienie smyczków i drzewa zachowało miękkość i krągłość. A wszystko to odbywało się w atmosferze spokoju. Nie spodziewałem się, że odtwarzacz za 3000 zł da mi tyle satysfakcji ze słuchania baletów Prokofiewa i Musorgskiego. Pomimo potęgi tutti nadal można było śledzić partie fletów i obojów.
No i chyba najważniejsze – Creek buduje obszerną i uporządkowaną scenę. Zapewnia to muzyce niezbędny oddech i swobodę, które dodatkowo podkreśla lotność góry i uwolnienie alikwotów. Prezentację symfoniki podsumuję krótko: klasa.
Na koniec zostawiłem sobie „Grand Piano”. Evo 2 pokazał naturalność brzmienia fortepianu i świetnie przekazał informacje o akustyce pomieszczenia, w którym dokonano nagrania. Każdy zakres pasma został oddany bez zarzutu, jeżeli weźmiemy pod uwagę cenę. Szczególnie do gustu przypadły mi wysokie tony. Mimo że partia prawej ręki pozostawała przejrzysta i dźwięczna, nie było mowy o rozjaśnieniu, metalicznym nalocie ani piasku. Słychać było pracę mechanizmu instrumentu, a przede wszystkim to, że grał na nim wrażliwy człowiek.

Reklama

Konkluzja
Ten odtwarzacz oferuje wszystko, czego można oczekiwać: świetny wygląd, dobre wykonanie, logiczny projekt układu elektronicznego i dźwięk, za który można by zapłacić więcej. Jeżeli stereo ma powracać do łask, to niech wraca w takim stylu.

21-41 02 2010 CreekEvolution2 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF