HFM

artykulylista3

 

Epos K1

1947042016 005
Epos to jedna z brytyjskich legend hi-fi, które zmieniły rynek i otworzyły przed zwykłymi ludźmi możliwość obcowania z prawdziwą muzyką w domu. Do wczesnych lat 80. XX wieku pasja ta była zarezerwowana dla ustabilizowanych życiowo starszych pokoleń. Kiedy na rynku pojawiły się garażowe manufaktury, takie jak NAD, Arcam, Musical Fidelity czy Epos, rozpoczęła się rewolucja.

Firmy te kierowały swoją ofertę dosłownie do wszystkich. W prasie przewijało się określenie „studencka cena”, a młodsze pokolenie ruszyło na zakupy. Ci klienci odkryli nowy wymiar jakości dźwięku. Wielu z nich do dziś pozostaje wiernymi pasji. Wielu zaraziło nią innych, a dzisiejsi poszukiwacze high-endowych cacek to niegdysiejsi posiadacze NAD-ów i Eposów.

 

 


 


Losy ówczesnych liderów potoczyły się różnie. Konkurencja koncernów odebrała im komfort, a późniejsze zabawy w kino domowe zepsuły klientom gust. Rynki pracy na Dalekim Wschodzie spowodowały z kolei drastyczny spadek cen elektroniki. Półki supermarketów zalała tandeta, więc niewiele osób dostrzegało sens płacenia za jakość.
Część marek jednak się obroniła, a Epos może mówić o wyjątkowym szczęściu. Wprawdzie nie urósł do rangi lidera w branży głośnikowej, ale też nie stracił opinii specjalisty w swej wąskiej dziedzinie – tanich, ale bezkompromisowych monitorów.
Firmę założył w 1983 roku Robin Marshall. W 1999 przejął ją Michael Creek i była to jedna z najlepszych fuzji w historii hi-fi. Michael produkował wyjątkowo udane wzmacniacze w budżetowych zakresach cenowych i bardzo liczył na to, że będzie w stanie dołączyć do nich kolumny podobnej klasy. Sukces przyszedł od razu, ponieważ mądry właściciel nie zaczął od radykalnych zmian, a jedynie kontynuował tradycję i czerpał z doświadczeń Marshalla. Dosłownie, bo nowe konstrukcje rozwijały ideę klasycznych Eposów. Równocześnie okazało się, że elektronika Creeka i głośniki Eposa pasują do siebie jak Jaś do Małgosi. Były wprawdzie eksperymenty, w rodzaju prac nad high-endowymi szafami, ale szybko je zarzucono.

W 2014 roku zmienił się dyrektor marki. Został nim Luke Creek, człowiek, na szczęście, bez rewolucyjnych wizji. W tym samym roku Epos pokazał nową serię K. „Serię” to mocno powiedziane, bo składała się z minimonitora K1 (1990 zł) i niewielkiej podłogówki K2 (4990 zł), a więc znów niedrogich propozycji. Może się to wydawać dziwne, bo najdroższy wzmacniacz Creeka kosztuje ponad 8000 zł, ale każdy, kto słuchał Eposów, wie, że mają potencjał. Później do linii K dołączyły większe podłogówki K3 (7400 zł), jakby uszyte na miarę Evolution 100A. I na tym w zasadzie oferta Eposa się kończy. Warto tylko wspomnieć o podstawkach (trzy modele, za 590, 650 i 890 zł), bo K1 nie wypada stawiać na byle czym.

1947042016 001Prosta zwrotnica.



Budowa
K1 to malutkie skrzyneczki, dostępne jedynie w kolorze czarnym i białym. Zrobione są z MDF-u i zmontowane tak, że nie widać spoin. Obudowa stanowi zwarty blok z delikatnie zaokrąglonymi krawędziami. Z zewnątrz nie widać żadnych śrubek. Wszystkie znajdują się z tyłu i mocują ściankę, zdejmowaną w całości. W ten sposób serwis ma wygodny dostęp do wnętrza.
K1 są konstrukcją dwudrożną, opartą na dwóch przetwornikach. Głośniki zamocowano od tyłu. 25-mm tekstylną kopułkę umieszczono w niewielkiej tubie wykładniczej. Chłodzoną ferrofluidem cewkę napędza neodymowy magnes. Niewielki przetwornik nisko-średniotonowy ma polipropylenową membranę z nakładką przeciwpyłową. Resor jest miękki i pozwala na spore wychylenia. Duży magnes jest ekranowany metalową puszką.
Zwrotnica składa się z czterech elementów: cewki i trzech kondensatorów. Kopułkę filtruje układ pierwszego rzędu, nisko-średniotonowiec – drugiego.
Kolumny są wentylowane tunelem bas-refleksu o nietypowym kształcie. Zamiast otworu na froncie znalazła się podłużna wąska szczelina. Takie rozwiązanie ma zapewniać wydatne wzmocnienie basu – pompuje duże ilości powietrza, ale bez charakterystycznych przydźwięków. 

1947042016 001Polipropylen i tekstylna kopułka.
Brak wytłumień.






Sygnał ze wzmacniacza odbierają dwie pary złoconych zacisków, przyjmujących banany i gołe kable. Z widełkami, niestety, schrzaniono sprawę. Trzpienie są za grube i większość końcówek nie wchodzi.
Opcjonalnie dostępne są maskownice na magnesy.
W materiałach informacyjnych można przeczytać, że wkrótce pojawi się możliwość przekształcenia zestawów pasywnych w aktywne. Czyli zastąpienia zwrotnicy pasywnej modułem Active-K (DAC i wzmacniacze Creeka, z kilkoma wejściami i odbiornikiem Bluetooth, również z przedwzmacniaczem gramofonowym). Z tym, że kluczowe jest tu słowo „wkrótce”, ponieważ premierę ustrojstwa zapowiadano już na koniec roku 2014. Na stronie producenta pojawił się kolejny termin, więc prace trwają. Na razie zajmiemy się wersją pasywną, czyli starym jak świat Eposem w świeżej odsłonie.

1947042016 021Podwójne gniazda.


 

Wrażenia odsłuchowe
 
Eposy, podobnie jak Ushery, są wyjątkową propozycją w tym przedziale cenowym. Brytyjska firma zawsze specjalizowała się w monitorach, a najmocniejsza była w podstawowych przedziałach cenowych. O ile Tajwańczycy stawiali na uniwersalność swoich głośników, tutaj od razu słychać, że mamy do czynienia z  monitorem, preferującym materiał akustyczny.
Słuchanie warto zacząć od muzyki fortepianowej. To jest ten sam poziom co w Usherach, a może jeszcze włosek wyżej? Nie da się chyba dokonać wartościowania, bo nie ma czegoś takiego, jak „uniwersalny wzorzec” brzmienia tego instrumentu. To zależy, w jakiej sali go postawimy, czy siedzi w niej publiczność itp. Ushery grały jak w małej ćwiczeniówce, czyli bezpośrednio, z zaznaczeniem dynamiki, basu, czasem agresywnie. Eposy stawiają koncertowego steinwaya w sali filharmonicznej, wypełnionej publicznością. Oddalają plan, powiększając pomieszczenie. Skupiają się też na aurze pogłosowej. Mikrofony stoją dalej, a więc mamy dystans do źródła dźwięku. Publiczność natomiast wygładza, zaokrągla górę pasma, ale bez zubożenia alikwotów. Przeciwnie, te szybują pod sufit. Docierają do dalekich ścian i wracają do ucha w postaci szlachetnego, „drewnianego” pogłosu.
Skala dynamiki jest mniejsza niż w Usherach, ale kontrasty są oddane z odpowiednią rozpiętością. Bardzo dobrze brzmią piana. Na przykład kolęda w scherzu h-moll to kwintesencja chopinowskiego piękna.
Jeżeli ten test czyta osoba odpowiedzialna za zamówienia dla szkół i uczelni muzycznych, to radzę się zainteresować monitorami Eposa.

1947042016 001Klasyczna włoska uroda.





Jak nietrudno się spodziewać, wokale to także żywioł brytyjskich monitorków. Świąteczny album Take 6 to pokaz wirtuozerii, z jaką traktują średnicę. Wzorcowa czytelność, najlepsza w tej grupie przestrzeń (zarówno pod względem rozmiarów, jak i precyzji), naturalność. Realizm byłby pełny, gdyby nie lekkie ocieplenie. Ale tak chyba miało być, bo ten zabieg zawsze dodaje masy ludzkim głosom i nie spotkałem nikogo, kto preferowałby w muzyce wokalnej oziębienie. Tu też uznanie budzi oddanie aury pogłosowej. Muzyka po prostu oddycha, pulsuje rytmem. Plusem jest też sprężystość i tempo basu. Generalnie, prezentację małych grup wokalnych w wykonaniu Eposów możemy uznać za wzorzec.

W rozrywkowym repertuarze słychać ciepło połączone z przejrzystością. W piosenkach Cata Stevensa zauważamy, że wysokie tony podawane są tak, by nie drażnić ucha. W zasadzie nie ma możliwości, aby sybilanty wysunęły się na pierwszy plan. Mimo to kopułki różnicują kolory sygnałów, które gdzie indziej są jednostajne. Trzeba tylko dać sobie chwilę na oswojenie się z tą prezentacją. Pierwsze wrażenie jest takie, że dźwięk został lekko ściemniony, ale wystarczy kilka minut, by dostrzec, że niczego nie brakuje. Bo ten pozorny niedostatek jest rekompensowany realizmem drobnych zdarzeń. Kiedy perkusista uderza pałką w rant bębna, słuchać, że to drewno, tak samo jak natychmiast wyłapujemy „metaliczność” talerzy. I właśnie to pochylenie nad niuansami jest największą zaletą Eposów. Obok przestrzeni. Monitory jeszcze nie znikają z pomieszczenia, ale oddanie rozmiarów studia i pogłosu przykuwa uwagę. I co chwila coś wywołuje uśmiech na twarzy, a to solo hammonda, a to chórek, w którym słychać każdy głos.

Na koniec Dream Theater, czyli coś mocniejszego. Chciałbym kontynuować ten panegiryk, ale trzeba być uczciwym. To nie są zestawy do takich zadań. Ich ciepłe, grzeczne brzmienie tutaj nie pasuje. Owszem, można sporadycznie posłuchać podobnej muzyki, ale trzeba się pogodzić z brakiem agresji, drapieżności, a czasem – najzwyczajniej w świecie – góry. Kontrastów dynamicznych też, nie mówiąc już o pożądanej ścianie dźwięku. To już lepiej rozpisać przeboje AC/DC na kwartet smyczkowy.

 

 


Konkluzja 
Kwintesencja kultury i muzykalności, znakomita przestrzeń. Zdecydowanie do klasyki i w ogóle – muzyki akustycznej.

 

 

EposK1 o




Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 04/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF