HFM

artykulylista3

 

Rock na salonach

8485062016 001Dobra muzyka może sprzedać każdy produkt. Nic więc dziwnego, że promotorzy po nią sięgają. Cztery lata temu zaskoczył mnie tłum widzów na warszawskim koncercie Seli Sue. Gdyby przyjechała do Polski jakaś angielska lub amerykańska gwiazda, to zainteresowanie melomanów byłoby oczywiste. Tymczasem odwiedziła nas młodziutka belgijska piosenkarka (miała wówczas 23 lata), świeżo po wydaniu debiutanckiego albumu. Skąd więc to zainteresowanie?
 

 
Sam na jej występ trafiłem przez przypadek i prawie nic o niej nie wiedziałem. Słyszałem gdzieś nagranie „Raggamuffin”, ale nic więcej. Dlatego zanim Selah Sue wyszła na scenę, poprosiłem jedną z podekscytowanych fanek, aby wyjaśniła mi przyczyny tak licznej frekwencji. Reakcja była natychmiastowa: „Jak to? Przecież jej hit „This World” promuje Kinder Bueno”. Wszystko jasne.

 


 


Przykłady wykorzystania piosenek w reklamach można mnożyć. Dotyczy to zarówno utworów czołowych wykonawców, jak i tych mniej znanych, ale mogących się pochwalić nagraniem, które przyciągnie uwagę potencjalnych nabywców. Trudno, żeby było inaczej. Do reklam nie trafiają utwory przeciętne, a przynajmniej nie do tych, które promują topowe marki. Marketingowcy umieszczają w anonsach piosenki popularne albo wyjątkowo oryginalne. Bo tylko takie spełnią swoje zadanie.
Przykładem utworu mniej znanej wykonawczyni, który jednak zasługuje na uwagę, jest „Believer”. Piosenkę po mistrzowsku zaśpiewała jej autorka, Marla Glen. Artystka pochodzi z Chicago, ale swój pierwszy zespół założyła we Francji, a ostatnio najczęściej można ją spotkać w Niemczech. „Believer” pochodzi z debiutanckiej płyty „This Is Marla Glen” (1993). W 1995 roku nagranie promowało znaną markę odzieży. Właśnie dlatego, że było inne, atrakcyjnie zrealizowane i ze świetną partią wokalną. Jeśli ktoś piosenki nie słyszał, to radzę odnaleźć ją w Internecie. Robi wrażenie.

8485062016 002


Do reklam wykorzystuje się także hity nieżyjących artystów. Przykładem „Crosstown Traffic” Jimiego Hendriksa. Fachowcy od promocji postawili na pewniaka. Utwór pochodzi z genialnej płyty „Electric Ladyland” z 1968 roku, zaliczanej do najlepszych rockowych wydawnictw. Opowiada o korkach na ulicach Manhattanu i oczywiście słychać w nim niepowtarzalną gitarę Hendriksa. Długo po jego śmierci piosenka trafiła do reklamy jeansów Wranglera, dostępnej kiedyś regularnie w sklepach „Pewexu”.
Ale rock nie towarzyszy jedynie reklamom spodni i czekoladek. Wspominam o jego roli z zupełnie innego powodu. Wraz ze starzeniem się artystów reprezentujących ten gatunek, wykorzystanie gitarowych brzmień w celach promocyjnych obejmuje kolejne dziedziny życia. Rock dorósł i wkracza na salony. Reklamuje dziś nie tylko produkty, ale także rozmaite wydarzenia: od artystycznych, po sportowe i polityczne. Ostatnio głośno było o muzyce wykorzystanej w amerykańskich prawyborach. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie pomyślał, że rock jest godny tak dostojnych wydarzeń. Prezydenturę Kennedy’ego otwierali Frank Sinatra, Nat King Cole i Harry Belafonte – artyści z zupełnie innego stylistycznego świata. Teraz jest inaczej.
Obecni politycy są niekiedy młodsi od legendarnych rockmanów i na ich muzyce się wychowali. Nic więc dziwnego, że rock towarzyszy im w pracy. Osiem lat temu Barack Obama zaprosił na ceremonię inauguracyjną Bruce’a Springsteena i zespół U2. Było uroczyście i z pompą przy rockowych elektrycznych gitarach. Tak się dzieje coraz częściej.

8485062016 002


Uczestniczący w prawyborach na najwyższy urząd w USA z ramienia partii republikańskiej miliarder Donald Trump także lubi muzykę rockową i jej wykonawców. Niestety, nie zawsze z wzajemnością. Członkom zespołu The Rolling Stones nie spodobało się, że polityk manifestował zwycięstwo w stanie Indiana przy ich przeboju „Start Me Up”. Wydźwięk utworu i tytułowy okrzyk „Rozruszaj mnie” rzeczywiście do atmosfery triumfu pasowały, ale brytyjscy rockmani najwyraźniej nie chcą swoją muzyką promować Trumpa. Wcześniej kilka innych piosenek Stonesów (m.in. „You Can’t Always Get What You Want” i „Brown Sugar”) pojawiało się przy różnych prawyborczych okazjach, związanych z Trumpem. Także wbrew woli wykonawców.
Okazuje się, że marzący o prezydenturze miliarder lubi nie tylko zespół Micka Jaggera. „Billboard” przypomina, że kiedy Trump ogłaszał swój start w kampanii, wydarzeniu towarzyszył utwór Neila Younga „Rockin’ in the Free World”. Wykonawca sekundował akurat innemu kandydatowi, Berniemu Sandersowi z partii demokratycznej, nie był więc tym faktem zachwycony. Podobne protesty w sprawie wykorzystywania ich piosenek w kampanii Trumpa zgłosili również Adele oraz R.E.M.

 

8485062016 002


Czy jednak mimo okazjonalnych sprzeciwów rock nadal będzie promował kandydatów na najwyższy urząd w USA? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Żeby zakazać emisji nagrań w czasie wieców, trzeba by udowodnić, że nie tylko uatrakcyjniają one przekaz, ale są elementem reklamy. A to wcale nie takie proste. Kampania wkracza w finałowa fazę, więc promotorzy nie próżnują. Rockowe hity to dziś potęga. Weszły na salony i trzymają się mocno. Skoro pomogły batonikom i spodniom, to dlaczego nie miałyby wesprzeć polityków?




Grzegorz Walenda
Źródło: HFM 06/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF